02 czerwca 2008

Trzy taneczne weekendy

Obiecałem sobie, że nigdy nie będę się tłumaczył, że dawno nie pisałem, więc się nie tłumaczę.

Zdałem sobie sprawę wczoraj, że ostatnie trzy weekendy spędziłem oglądając różnorakie występy taneczne. A jako że były one naprawdę BARDZO różnorakie, a przy okazji wszystkie fantastyczne, czuję się zobligowany przez Sztukę herself do napisania o nich kilku ciepłych słów.

Od razu mówię, że specjalistą w żadnym wypadku nie jestem i będę się wypowiadał bardzo po laicku.

***

Zaczęło się dwa tygodnie temu, 18 maja, koncertem otwierającym krakowski Tydzień Flamenco. Występ miał miejsce w Domu Kultury Solvay i w programie, zanim doszło do samego flamenco zaprezentowane były tańce z różnych stron świata, z których Flamenco czerpie inspirację.

Był to taniec indyjski, tradycyjny, czyli ten świątynno-rytualny. W grupie była krewna Ani, niejaka Jagoda, która była fantastyczna, tak samo, jak reszta grupy - a gdybyście mieli kiedyś okazję taki indyjski taniec zobaczyc, koniecznie to zróbcie - to, co te kobiety wyprawiają z mięśniami (potrafią ruszac dowolnym mięśniem ciała nie ruszając żadnym innym - jeśli myślicie, że to jest łatwe, to spróbujcie) przechodzi ludzkie pojęcie. Wygląda to naprawdę świetnie, choc muzyka i śpiew czasami wwierca się w mózg, a wystrojone, przyozdobione i wymalowane dziewczyny czasem wyglądają wręcz demonicznie.

Drugim występem były tańce cygańskie. Zespół Amare Ciawe, który je przedstawiał, tańczył dopiero od roku i był dośc specyficzny - najmłodsza uczestniczka miała może 5 lat, cała była w cekinach i z racji swojego wieku niewiele więcej na tej scenie robiła, tylko się kręciła, ale i tak była urocza. Najstarsze członkinie natomiast miały lat może 14-15 i widac, że tańczą relatywnie od niedawna - grupa nie miała żadnego konkretnego układu tanecznego - za to umieją świetnie improwizowac i naprawdę dobrze odnajdywały się na scenie. No, i jedna z nich śpiewała cygańskie pieśni i była w tym rewelacyjna.

Trzecim występem był taniec brzucha do muzyki stricte arabskiej. Tańczyła jedna dziewczyna, niejaka Kamila Witalimska, i była naprawdę rewelacyjna, a oglądając jej występ utwierdziłem się w przekonaniu, że tancerka tańca brzucha musi trochę tego brzucha miec, nie może byc idealnie szczupła - i to jest dobre, w dobie chorej pogoni za idealną figurą ludzkośc zapomina, że naprawdę idealna kobieca figura nie musi, a nawet nie może byc tyczką, że kobieta powinna miec trochę ciałka i wcale nie powinna się tego wstydzic. Pod tym względem występ miał bardzo pozytywne przesłanie dydaktyczne :) A że było na co popatrzec, to już dodatkowy atut - jak to mówi Blaze, "łakocie i witaminy".

Na koniec pierwszej części wróciły tancerki indyjskie, teraz jednak tańczyły tańce bollywoodzkie, czyli takie rodem z filmów indyjskich. Nie doczekałem się muzyki z "Czasem słońce, czasem deszcz", ale to tak naprawdę wszystko to samo. Dziewczyny, rzecz jasna, były fantastyczne.

Tak skończyła się częśc pierwsza, a ja, choc byłem tak zachwycony, że dowolny z występów dla mnie mógłby trwac wiecznie, to jednak sobie myślałem, że organizatorzy występu po prostu zebrali co się dało, i podpięli pod to ideologię, że z tego wszystkiego wywodzi się flamenco. Druga częśc występu pokazała mi, że się myliłem.

Jako pierwszy wystąpił zespół Arie Andaluz, który był wszechstronny - grał, śpiewał i tańczył. Także pokazywał pewne korzenie flamenco z muzyce hiszpańskiej i meksykańskiej, ale samo
flamenco wystąpiło tu raczej w graniu i śpiewaniu.

Flamenco w formie tańca pokazał ostatni zespół, klu programu, czyli La Pasion. Dziewczyny były, jak zawsze, rewelacyjne, choc nie tak rewelacyjne, jak im się zdarzało wcześniej (na przykład - niezapomniany występ na Wietora), a moja ulubiona Karolina Kursa była daleka od swojej zwykłej formy (prawdopodobnie dlatego, że kilka dni wcześniej wróciła z Korei i była na niewielu próbach). Ale i tak było na co popatrzec i czego posłuchac, zwłaszcza w drugiej części występu, gdzie za muzykę służył tylko wygrywany przez Kaję Będkowską rytm na cajonie, magicznym bębenku do flamenco (w którym zakochał się Viggen).

Generalnie cały koncert był fantastyczny i, jak powiedziałem, dowolny jego fragment by wystarczył za cały występ i było w czym wybierac, a występ flamenco w drugiej części niósł ze sobą echa wszystkich źródeł, zaprezentowanych w części pierwszej - muzyki indyjskiej, cygańskiej, bałkańskiej i arabskiej. I nawet nie najwyższa forma La Pasion (i Karoliny Kursy) nie był w stanie zatrzec tego obrazu.

***

Tydzień później zostałem przez Lucy zaproszony na jubileusz 35-lecia Zespołu Tańca Ludowego "Krakowiak". Lucy tam występowała, a razem ze mną na widowni siedział Luke, który sam tańczył ludowo przez dobrych 8 lat swojego życia, i gdyby nie jego obecnośc i "komentarze z offu", prawdopodobnie nie byłbym w stanie docenic tak bardzo tego występu. A dzięki niemu, jego znajomości tego wszystkiego, oraz dzięki ogólnemu biesiadnemu nastrojowi na scenie i na widowni mnie także udzielił się ten klimat i bawiłem się przednio.

Lucy zatańczyła w Lublinie i na końcu, w Krakowiaku, a ze wszystkich zaprezentowanych tańców najbardziej porywające były tańce górali żywieckich (chłopaki z laskami rządzą) oraz tańce sądeckie - rewelacja. Naprawdę, takie występy przekonują, że flamenco flamenkiem, ale nasz folklor jest wcale nie gorszy i nie mamy się zupełnie czego wstydzic.

***

A wczoraj byliśmy na występie tańca nowoczesnego. Zaprezentowały się dwa zespoły: Flesz Dance, wywodzący się z tańca cheerleaderek, oraz teatr tańca Forma. Ten pierwszy to był taki "support" na początek i na koniec imprezy. Dziewczyny tańczyły do muzyki z Matrixa, do disco, house i hip-hopu, i generalnie niby wszystko fajnie - ruszają się dobrze, rytmicznie, muzyka ogólnie znośna (oprócz tych momentów, gdy jest nieznośna), ale ogólne wrażenie takie, że przed takim czymś, co one zaprezentowały, ja uciekam, nie oglądając MTV.

Na szczęście przyszły dziewczyny (i jeden chłopak) z grupy Forma (w której tańczy nasza koleżanka Karolina, ale o niej jeszcze będzie) i pokazały klasę, do której pięt nie dorastają (wiem, że to jakiś zawiły błąd frazeologiczny) dziewczyny z Flesz Densu. Cztery przedstawienia teatralno-taneczne:

* "Baby", do genialnej muzyki Kapeli Ze Wsi Warszawa, stanowiły kwintesencję polskiej ludowej kobiecości (tchnęło to klimatami przyśpiewek z zeszłotygodniowego występu Krakowiaka) i były po prostu rewelacyjne. Tańczyła tu też wspomniana Karolina, ale o niej jeszcze będzie.

* "Zwierciadło" opowiadało historię trzech kobiet, które w zwierciadle oglądają swoje pragnienia: jedna, twarda kobieta biznesu, chciałaby był bardziej wyluzowana i dziecinna, druga, starsza pani, chciałaby byc młoda, a trzecia, nieśmiała, chciałaby byc ostrą laską. I właśnie tą ostrą laską była Karolina, która nas po prostu zwaliła z nóg tym, jak wyglądała w czerwonej sukni, i jak tańczyła.

* "Ad Libitum" było jakieś odjechane - muzyczny punktualizm, który ilustrował pierwszą częśc tego tańca, nie jest tym, co w muzyce lubię, dopiero w drugiej części muzyka zrobiła się normalna, coś zaczęło się dziac, i było jakby lepiej, ale bez rewelacji.

* "Cz@towanie na miłośc" na koniec opowiadało o parze, która poznaje się na czacie. Była to częśc najbardziej teatralna, a dziewczynę odgrywała znów Karolina, która ze swoją mimiką i teatralnością gestów była naprawdę przeurocza. Jedyny facet w zespole, który tutaj wystąpił, też był świetny, a końcówka - choc ja wiedziałem, że tak będzie - dośc przewrotna. Ogólnie - rewelacja.

***

Wyczerpałem już chyba asortyment tańców do oglądania na najbliższy czas, ale każde doświadczenie z ostatnich trzech weekendów mnie wzbogaciło i zostawiło ślad, który nie przeminie. Polecam taką rozrywkę, bo to - znów zacytuję Blejza - "łakocie i witaminy", i balsam dla oczu, i dla uszu, i dla duszy.

1 komentarz:

Karolina pisze...

Następnym razem ubiorę niebieską sukienkę i zobaczymy, co powiecie;)
Ale muszę się przyznać, że wolę być Baaaaabą... (nigdy nie myślałam, że to powiem;)
Dziękuję, że przyszliście! Pozdrowienia