26 czerwca 2008

GAME(s) OF (my) LIFE

Nigdy nie grałem specjalnie dużo w gry komputerowe. Swego czasu kupowałem regularnie Secret Service, mniej więcej trzymałem rękę na pulsie i co nieco grałem, ale nigdy nie było to moją główną rozrywką – często znajdowałem coś innego do roboty, czy to lego, czy pisanie systemów RPG, czy – później – filmy, książki, wreszcie dziewczyny ;) Nigdy też nie grałem w żadne gry sieciowe. To znaczy, czasem wypadałem w kumplami do kafejki, popykać parę godzin w Quake'a, ale z domu nigdy się nie łączyłem i nie grałem w żadnego CSa, WoW, Guildwars czy Diablo – zwyczajnie szkoda mi było na to czasu (i impulsów, bo to były te czasy).

Dzisiaj też gram raczej rzadko, bo rzadko znajduję na to czas, jednak jak już jakaś gra mnie wciągnie (jak kilka miesięcy temu Half Life, albo KotOR podczas pamiętnej sesji zimowej w 2006 roku), to zwykle połyka na kilka dni dokumentnie. A kilka takich gier, które połykały mnie często niejednokrotnie, postanowiłem zebrać i umieścić na liście dziesięciu najlepszych gier, w jakie w życiu grałem.

10. "Portal" (Valve, 2007) – absolutna rewolucja w świecie gier komputerowych – czegoś takiego po prostu jeszcze nie było. Niby FPP, ale przede wszystkim gra logiczna, polegająca na przejściu kilkunastu plansz z pomocą tzw. portal guna, czyli urządzenia tworzącego portale do szybkiego pokonywania dużych odległości z zachowaniem pędu i prędkości, co ma czasem duże znaczenie. Do tego wszystkiego osadzenie w świecie znanym z serii Half Life, klimat konspiracji i tajemnicy oraz niezapomniana postać pokręconej sztucznej inteligencji o imieniu GLaDOS, której teksty już wpisały się w kanon najlepszych cytatów komputerowej rozrywki. Do tego ta końcowa piosenka

9. "Duke Nukem 3D" (3D Realms, 1996) – nawet nie chodzi o samą grę, co o miasto, które zostało w niej pokazane – w żadnym innym FPP nie mogłem pójść do kina, rozwalić budynku, przeżyć trzęsienia ziemi, zagrać w bilard, potańczyć w klubie… Oczywiście powinienem dodać: w żadnym innym FPP do czasu Deus Exa, który przeniósł mnie do cyberpunkowego miasta, którego mi właśnie od czasu Duke Nukem bardzo brakowało. Ale DN3D miał jeszcze wiele innych atutów – miałem do niego setki modów, dodatkowych map, totalnych konwersji… naprawdę, znałem tę grę na wylot. Następną, w którą do tego stopnia się zagłębiłem, był, rzecz jasna, Deus eX.

8. "Dune" (Cryo + Virgin, 1992) – jedyne w swoim rodzaju i nigdy nie powtórzone połączenie przygodówki ze strategią. Do tego w uniwersum, które znam i kocham od bardzo dawna – w świecie "Diuny" Franka Herberta. Zawiera też kilka innowacji technicznych (nigdy wcześniej ani nigdy później nie było gry, która pozwala podróżować praktycznie po całej planecie), a przede wszystkim pozwala wcielić się w samego Paula Atrydę i przeżyć historię bardzo zbliżoną do tej z filmu i książki.

7. "Quake II"
(ID Software, 1997) – najlepszy czysty FPS, w jakiego grałem. Ma wszystko, co FPS mieć powinien – wielkiego bohatera, wielkie giwery, wielkich złych typów, doskonale wyważony stosunek kombinowania do czystej nawalanki, fantastyczną muzykę autorstwa grupy Sonic Mayhem oraz kilka takich scen, które na zawsze zapadają w pamięć. I fajną fabułę (w przeciwieństwie do pierwszego Quake'a, który fabuły nie miał ani grama, a poza tym generalnie w trybie single player leżał i kwiczał) – pojedynczy żołnierz, który w trakcie bitwy ląduje gdzieś na obrzeżach bazy wroga robi serię akcji dywersyjnych, pomagających tym dobrym chłopakom zwyciężyć. Czysty miód.

6. "Splinter Cell"
(Ubi Soft, 2002) – Deus eX otworzył przede mną istnienie tzw. "gier skradackich", które bardzo mi się spodobały – wolę to, niż ogólną rąbankę. "Thief" mi zupełnie nie podszedł (świetny klimat steampunkowo-fantasy, ale sterowanie toporne, no i te pierzone zombiaki…), ale pojawił się "Splinter Cell", który pod względem rozrywki pozostaje grą najbliżej Deus eXa. Dodatkowo – te szpiegowsko-rządowe klimaty, rodem z debiutanckiej płyty O.S.I. Druga część, "Pandora Tomorrow" też fajna, ale śmiesznie prosta, za to trzecia, "Chaos Theory" zawiera wiele pomysłowych unowocześnień rozgrywki. Czwarta, "Double Agent", czeka na swoją kolej, ale słyszałem, że wiąże się z istotnymi zmianami w sposobie grania, co może mi nie podejść.

5. "Knights of the Old Republic" (BioWare, 2002) – pierwszy komputerowy RPG, jakiego przeszedłem w całości. Głównie ze względu na uniwersum – co Star Warsy, to jednak Star Warsy, nie? Świetna fabuła (włączając w to fenomenalny przekręt fabularny), znakomita miodność, barwne postacie (Jolee Bindo i droid HK-47 rządzą), ciekawe miejsca, fabuła ewidentnie inspirowana Deus eXem (mam na to dowody), no i te Gwiezdne Wojny… Od czasu Deus eXa nie spotkałem się z tak dobrą fabułą w grze komputerowej.

4. "Flashback"
(Delphine Software, 1992) – nieprawda-że-kontynuacja "Another World" z 1991 roku. Platformówka z fenomenalną jak na tamte czasy grafiką i animacją. Do tego świetna fabuła, nieco zainspirowana filmem "Pamięć Absolutna" – Conrad Hart został pozbawiony pamięci po tym, jak odkrył, że ludzka kolonia na księżycu Jowisza, Tytanie, została zinfiltrowana przez zmiennokształtnych obcych. Hart odzyskuje pamięć, leci na Ziemię, a potem na planetę Obcych. Generalnie dużo się dzieje, a gra jest absolutnie niezapomniana. Byłby z niej naprawdę, naprawdę dobry film. A nawet kilka.

A teraz pierwsza trójka. To ciekawe, że najlepsze trzy gry, w jakie grałem w życiu, są przygodówkami w świecie cyberpunka. To chyba coś znaczy…

3. "Beneath a Steel Sky" (Revolution Studios + Virgin, 1994) – klasyczna przygodówka z interfejsem point-n-click. Człowiek, zagubiony w wielkim, cyberpunkowym mieście, próbuje z niego uciec, a przy okazji, przez przypadek, samo miasto ratuje przed rządzącym nim superkomputerem. Fabuła miesza wątki poważne ze scenami i dialogami iście monty-pythonowskimi. Jest tu wszystko, co prawdziwy cyberpunk mieć powinien – sceneria wielkiego miasta z gigantycznymi budynkami (za stronę graficzną gry odpowiedzialny był autor komiksów, Dave Gibbons), droidy, mutanty, cyberprzestrzeń…

2. "Blade Runner" (Westwood Studios + Virgin, 1997) – najlepsza w historii gra na licencji filmu, niesamowicie dopracowana pod względem fabuły, tak, by nie zawieść prawdziwych fanów filmu – widać, że autorzy także byli fanatykami, bo zwyczajnie nie pozwolili sobie na fuszerkę. Co ciekawe, gra stanowi poniekąd wypełnienie przepaści między filmem a jego pierwowzorem literackim - książką "Czy Androidy marzą o elektrycznych owcach?" Dicka: pojawiają się w niej sceny ewidentnie zainspirowane scenami z książki, a których zabrakło w filmie. Ta prawie-że-klasyczna przygodówka (tzn. interfejs point-n-click i zbieranie przedmiotów, ale bez możliwości bezpośredniego użycia ich w świecie) posiada najważniejszą cechę, za którą fani "Blade Runnera" (w tym ja) ją pokochali: niepowtarzalny klimat Los Angeles 2019 roku. A jak ktoś nie wierzy – niech wyjdzie w mieszkaniu głównego bohatera, Raya McCoya, na balkon i sobie tam postoi…

A na pierwszym miejscu wszyscy, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, co się znajdzie. A ci, co nie wiedzą, mogli się już domyśleć z poprzednich punktów. Tak jest. Last, but definitely not least…

1. "Deus Ex" (ION Storm + Eidos, 2000) – najlepsza gra w historii. Arcydzieło komputerowej rozrywki interaktywnej. Genialne i jedyne w swoim rodzaju połączenie gry FPP, przygodówki i RPG. Do tego rewelacyjna fabuła, niesamowity klimat (cyberpunk + teorie spiskowe dziejów), mnóstwo przebarwnych postaci (po skończeniu gry jak po skończeniu dobrej książki - naprawdę bardzo mi ich brakowało), mnóstwo sposobów rozwiązania każdego napotkanego problemu (można zdobyć hasło, kod do zamka, można się włamać, shackować komputer, ukraść komuś klucz, wczołgać się przez wentylację itd. itp.) – naprawdę, zalety Deus eXa mógłbym wymieniać godzinami (i kiedyś to zrobię). Jedyne, czego mu brakuje, by być grą idealną, to porządny sequel (wydany w 2003 r. "Deus eX: Invisible War" został pozbawiony dokładnie wszystkich tych elementów, które stanowiły o wyjątkowości "jedynki", i był przez to fatalnie tragiczny). Jasne, że dziś gra trochę trąci już myszką, a engine i AI przeciwników nieco kuleje, ale i tak przechodziłem ją już siedem razy i wciąż co jakiś czas do niej wracam

Brak komentarzy: