05 czerwca 2008

The meaning of the word meh

W jednym odcinku (piąty drugiego sezonu, "The One with Five Steaks and an Eggplant") Friendsów na sekretarkę Chandlera nagrywa się dziewczyna, myśląc, że dodzwoniła się do swojego byłego faceta, Boba. Zostawia wiadomość, że fajnie by było się spotkać na jeszcze jedną, bonusową noc. Chandler postanawia ją poderwać. Po wspólnie spędzonej nocy opowiada swojemu przyjacielowi, Rossowi, jaki był niesamowity, i że ta dziewczyna najwyraźniej uważała tak samo. W tym momencie dziewczyna znów dzwoni, wciąż myśląc, że to numer Boba, i dwaj przyjaciele razem słuchają, jak kobieta opowiada o tym, z kim spędziła ostatnią noc. Chandler, udając Boba, pyta "jak było?", sądząc, że zaraz usłyszy komplementy pod swoim adresem, a dziewczyna mówi jedną sylabę: meh....

(cała scenka do obejrzenia tutaj - pierwszych 90 sekund)

Piekna to sylaba, idealnie nadająca się do wyartykułowania uczucia niespełnionych oczekiwań. Z tym, że należy odróżnić oczekiwania niespełnione od zawiedzionych - wiadomo, że te ostatnie mogą boleć, frustrować, a słowa, które je wyrażają, zwykle nadają się do ocenzurowania. Meh natomiast oznacza, że mieliśmy pewne oczekiwania, ale jednocześnie wcale nie wierzyliśmy, że zostaną one spełnione, i gdy rzeczywiście nie zostały - po prostu nie ma o czym mówić. Meh jest pozbawione pozytywnego czy negatywnego zabarwienia. Ot, takie proste stwierdzenie faktu.

Moje szczęście, że po piątej części Indiany Jonesa* nie spodziewałem się wiele - w sumie, ile można spodziewać się po filmie pod tytułem "Królestwo Kryształowej Czaszki"? Zwłaszcza, że był to jakiś szósty tytuł z kolei, a poprzednie propozycje wcale nie były lepsze... Tak więc na szczęście nie spodziewałem się specjalnie porywającej fabuły, zwłaszcza, że Indiana Jones nigdy nie był serią szczególnie ambitną - jak w całym Kinie Nowej Przygody (którego Indiana Jones, wraz z Luke'iem Skywalkerem i Martym McFly'em jest sztandarowym przedstawicielem), chodziło w nim przede wszystkim o wartką akcję i nieskrępowaną rozrywkę.

A jednak, nawet mimo wielu scen akcji, pościgów, strzelanin, bijatyk, walk na miecze i iście kaskaderskich wyczynów, niedosyt pozostał. Niedosyt nieco nawet wybijający się ponad obojętne meh. Bo meh odnosi się do tego jednego filmu w oderwaniu od całości serii - tak, jak ostatni odcinek trzeciego sezonu "How I Met Your Mother" był meh sam w sobie, ale serial nadal rządzi. Natomiast gdy postawi się "Kryształową Czaszkę" na tle poprzednich części, to naprawdę może się zrobić aż przykro - wcześniej dzielny archeolog poszukiwał Świętego Graala i Arki Przymierza, dotarł nawet do zaginionej Atlantydy, a tutaj? Metafizyka została zamieniona w kosmiczne wręcz bzdury. A bomba atomowa na początku i końcówka są mocno przegięte, nawet jak na Indianę Jonesa...

Z pozytywów: dobry jest młody (Shia LaBoeuf znowu ratuje superprodukcję - wcześniej stanowił jedyny pozytyw "Transformersów"), dobra jest ostatnia scena, sugerująca, że młody zajmie miejsce starego (co by nie było takie straszne), dobra jest walka szermiercza i jazda motocyklem po uczelnianej czytelni. Reszta jest co najwyżej średnia, a szalony staruszek (John Hurt) jest co najwyżej męczący.

Jasne, że piąty Indiana jest lepszy, niż wszystkie Skarby Narodów czy Sahary (o chybionym "Kodzie Da Vinci" nie wspomnę), ale jednak przez tych prawie 20 lat naprawdę można było wymyślić coś bardziej błyskotliwego...



* - "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" jest piątą częścią serii, nie czwartą. Czwartą była - o niebo lepsza, zresztą - gra "Indiana Jones and the Fate of Atlantis" z 1993 roku.

Brak komentarzy: