15 grudnia 2008

Viggen

Viggen wydał dwa nowe albumy, jeden (Roadtrip) świetny i drugi (BW) genialny. A mnie nasuwa się refleksja:

(uwaga, refleksja będzie)
Z fotografią Viggena jest jak z blogowaniem Kasi M. - jak tylko staram się ich naśladować albo się nimi inspirować, wychodzi mi grafomiania. Tudzież - fotografomania.
(po refleksji)

Viggen jest moim guru od spraw fotografii (obejrzyjcie sobie jego poprzednie albumy - nawet zdjęcia czysto imprezowe potrafi pokazać w taki sposób, że ja pieję z zachwytu. A moje zdjęcia z tej samej imprezy są w najlepszym wypadku mediocre). Potrafi niesamowicie uchwycić moment, a potem jeszcze doprawić go tak, że buty spadają. Chciałbym tak, jak on, umieć uchwycić, wydobyć lub wyeksponować urok osoby, wyjątkowość zdarzenia czy atmosferę miejsca.

Na dodatek on to robi z tak godną podziwu nonszalancją (podpis pod zdjęciem: "
kanał z jakimś czymś z tyłu") i bez absorbowania uwagi osób fotografowanych (na mnie psioczą, że ja znowu z tym aparatem, dałbym se spokój, a jego nikt z wałkiem nie goni ani go nie zauważa, nawet mimo głośnej jak diabli migawki), że jest to aż irytujące ;)

Viggenie, ukłony. W następnym wcieleniu chcę być Tobą.

10 grudnia 2008

Opowieść o dwóch mózgach

Xavex swego czasu promował amerykańskiego zmarłego komika estradowego, George'a Carlina, i jego gadki o Bogu, Amerykanach, śmierci, dzieciach czy grubasach. Dzisiaj natomiast Milena na spotkaniu Toastmasters opowiadała o różnicach między mężczyznami i kobietami, powołując sie na innego komika, niejakiego Marka Gungora.

Nie wiem do końca, kim on jest, bo nie ma na jego temat wiele w Wikipedii, ale z tego, co sam mówi, jest (lub był) pastorem w Stanach i zajmuje się doradztwem małżeńskim, a z tego, co widziałem na Youtube, ma do tego dar nie mniejszy, niż nasz ojciec Kłoczowski (albo Badeni, nie pamiętam).

Urzekło mnie, jak Gungor, nie uciekając się do wulgaryzmów, epitetów czy niewybrednych żartów w stylu Carlina, świetnie potrafi wyjaśnić podstawowe różnice między mężczyznami a kobietami, tym, jak obie płcie różnie postrzegają rzeczywistość, jak się z nią obnoszą oraz jak należy obchodzić się z nimi. Niezrozumienie tego wszystkiego leży często u źródeł wielu małżeńskich i generalnie związkowych nieporozumień, kłótni i kryzysów, a to przecież, w jego ujęciu, jest takie proste:



A w kwestii porad dla kobiet, które są pewne, że ich faceci w ogóle ich nie słuchają:


Naprawdę, polecam wyszukać więcej pana Marka Gungora na YouTubie, oglądnąć to wspólnie ze swoją drugą połówką, a potem o tym porozmawiać. Na pewno pomoże to lepiej się zrozumieć, a dzięki temu uzdrowić nadszarpnięte relacje i uniknąć przyszłych konfliktów.

A pan Gungor mówi po prostu cholernie, cholernie mądre rzeczy.

Na koniec jeszcze kawałek o tym, że kobiety nie lubią brać. Wolą, gdy to, czego chcą, jest im po prostu dawane:

01 grudnia 2008

Do przodu

Moja firma na mikołaja dała mi wspaniały prezent w postaci kupy wolnego czasu. Wysłali mnie mianowicie na miesięczny, bezpłatny urlop. Szkoda mi jednej pensji, którą jestem w plecy (zwłaszcza, że w połączeniu z przedmiesięczną stłuczką odbiło mi się to po kieszeni), ale postanowiłem ten czas przeznaczyć na pożyteczne rzeczy. Jestem jak Korben Dallas, który w najgorszej sytuacji ("- You are fired!") potrafi znajdować pozytywne strony ("- Well, at least I won lunch."), i zgodnie z tą filozofią mam zamiar przez grudzień nadgonić na uczelni (w tył i w przód), rozszerzyć swoje kwalifikacje i poznać parę nowych technologii (Spring przede wszystkim), a także ponadrabiać trochę zaległości towarzystkich i pospotykać się z dawno nie widzianymi, a drogimi mi ludźmi (strzeżcie się!).

A tymczasem byłem w sobotę u rodziców. Bo, jak może nie wszyscy wiedzą, ok. półtora miesiąca temu wyprowadziłem się z domu, w którym spędziłem dokładnie połowę swojego dotychczasowego życia. Wynająłem pokój w bardzo fajnym mieszkaniu na nowym osiedlu na północy Krakowa, u sympatycznego informatyka z IBM-a, i teraz mam dokładnie trzy minuty piechotą do pracy.

Pokoik mam nieduży, ale w zupełności wystarczający, umeblowany i wygodny, a mieszkanie jest po prostu zajefajne – nowoczesne, schludne, przemyślane i o bardzo wysokim standardzie. W ramach przeprowadzki przeniosłem najważniejsze dla mnie książki, całą wideotekę, ale bez audioteki, bo nie posiadam niezależnego sprzętu grającego (i nieprędko posiadać będę, zważywszy na wspomniane cięcia budżetowe). W sobotę byłem więc u rodziców, zabrać jeszcze kilka rzeczy, o których zapomniałem, a które mi się przydadzą, i odkryłem, że mimo plakatów na ścianach, rzeczy na półkach, w szafach i szufladach, że to już nie jest moje miejsce. Mój pokój przestał być moim pokojem – pod moją nieobecność ojciec zrobił sobie tam bazę wypadową, zainstalował tuner TV do komputera i czasem chodzi tam cos oglądnąć. I pali, a ja nigdy w moim pokoju nie pozwalałem palić.

Ale to nawet nie o to chodzi. Po prostu – przestałem czuć, że to jest moje miejsce. I właśnie dlatego, choć dotychczas używałem określenia "mieszkanie" dla miejsca, w którym mieszkam teraz, i "dom" na dom rodziców, to teraz, od soboty, przyłapuję się, że "mieszkanie" stało się "domem", a "dom" to po prostu "u rodziców". Ja już tam nie mieszkam.

I nawet jeśli mieszkanie u Krzyśka (tak się nazywa mój współlokator) jest tylko na jakiś tam okres czasu, to nie widzę tego, żebym po jego upływie wrócił do... no właśnie, do rodziców. To się po prostu już nie stanie. Mój pokój przestał być moim pokojem i ja nie przeprowadzę sie do niego z powrotem. Gdy przyjdzie czas, pójdę dalej, w nowe miejsce, do nowego mieszkania, nowego pokoju, który stanie się dla mnie domem.

Może i jest mi trochę przykro, ale przecież taka jest naturalna kolej rzeczy. Jak iść, to tylko do przodu. Przeszłość zostawiać w przeszłości. Jest mi przykro, bo to tak, jak ze starymi mailami, które, jak się okazało, bezpowrotnie niedawno straciłem – dziewięć lat korespondencji elektronicznej przepadło bez śladu i już nigdy nie wróci. Było mi to drogie i było dla mnie ważne, i jest mi oczywiście przykro, ale iść trzeba naprzód.