22 października 2007

z linii Frontu

Obiecałem Karolinie, że nie będę pisał o polityce. Muszę tą obietnicę złamać, ale obiecuję jednocześnie, że tylko ten jeden raz, mając nadzieję, że do kolejnej notki na tematy okołowyborcze nie dojdzie w najbliższym czasie :)

Dzisiejszy dzień od 5 rano spędziłem na linii frontu, czyli w obwodowej komisji wyborczej. Na dodatek w moim własnym obwodzie, w związku z czym byłem drugą osobą, która tam zagłosowała (ubiegł mnie jakiś gościu, który wstąpił po drodze do pracy zaraz po otwarciu drzwi komisji, kiedy ja jeszcze zajęty byłem pieczętowaniem kart). Dało mi to możliwość obejrzenia wyborów w skali mikro, choć z odniesieniem tego do skali globalnej musiałem poczekać do godziny 23 z minutami, kiedy dowiedziałem się, co się działo tymczasem w reszcie kraju.

Frekwencja była ogromna - na 1255 osób w spisie dostaliśmy 955 kart, z których pozostało nam niecałe sto. Gdyby wybory trwały jeszcze godzinę, na pewno by ich nam zabrakło, co zresztą ponoć miało miejsce w kilku komisjach w kraju. Miałem też pobieżny przegląd przez mieszkańców mojego obwodu wyborczego i średnia wieku jest bardzo wysoka, w związku z czym tym bardziej zaskakujące były wyniki...

Widocznie babcie w moim obwodzie wiedzą jak pilnować swoich dowodów albo po prostu ich wnuczkowie wiedzą, że nie muszą ich im chować. PO dosłownie zmiażdżyło wszystkich pozostałych, zdobywając prawie 500 głosów na 860 wszystkich. Sam Gowin zgarnął o kilkadziesiąt głosów więcej, niż cały PiS. Wyniki LPRu i Samoobrony (3 głosy!) były jeszcze bardziej marginalne, niż najbardziej marginalnych partii (PPP i Partii Kobiet).

Nie wiem, co się stało, że Polacy tak bardzo się zebrali i tak tłumnie ruszyli do wyborów. Przez cały czas siedzenia w komisji, a potem liczenia głosów, doszedłem do wniosku, że kampania informacyjna i namawiająca do wyborów (nie - na konkretne partie, tylko ogólnie do wyborów) była w tym roku, jakby to powiedzieć, WYBORNA ;) Spot "W wyborach twój głos nigdy nie jest jeden" i seria spotów i reklamówek stylizowanych na materiały promocyjne IKEI ("PARLAMENT - zrób to sam!") były strzałem w dziesiątkę, ale to nie tylko to. Porównując liczbę nieważnych i błędnie oddanych głosów dwa lata temu i dzisiaj wywnioskowałem, że ludzie nie tylko ruszyli tłumnie, ale też ruszyli rozumnie - nie było kart pokreślonych w jakiś bezsensowny sposób, a tylko jedna karta miała dopisek o głosowaniu w rękawiczkach (a głos na niej i tak był ważny). Tak czy inaczej, jestem z mojego narodu dzisiaj bardzo, bardzo dumny, tak dumny, jak nie byłem od bardzo dawna.

A potem dowiedziałem się, jakie były wyniki globalnie, co się stało, jak pięknie mówił Tusk i jakiego idiotę z siebie zrobił Kaczor (teraz nie ma Układu, teraz jest Front). I to było miłe, ale nieopanowana radość ogarnęła mnie, gdy usłyszałem o osiągach Samoobrony, a co dużo ważniejsze - LPRu. Mimo, ze polityka mnie nigdy nie interesowała i nigdy się na niej nie znałem, miałem i nadal mam ochotę skakać z radości - nie będę już musiał oglądać burackiej mordy Jędrka Lepieja i końskiej gęby Romana Wielkie G. Ten ostatni nawet ponoć zapowiedział, że gdy jego partia nie wejdzie do parlamentu, zrezygnuje z posady szefa LPRu :) Co za radość... Oczywiście nie wierzę, żeby to zrobił, ale tak czy inaczej - co za radość...

Na koniec - ja zdaję sobie sprawę, że nie od razu zdarzą się cuda. Ja na pewno jestem na tyle realistą, że nie mogę powiedzieć z pełnią przekonania, że "no, teraz to wreszcie będzie dobrze". Ale sukces w postaci usunięcia LPRu i Leppera z rządu jest dla mnie całkowicie na daną chwilę satysfakcjonujący :)

I chyba aż sobie kupię koszulkę z napisem "Głosowałem na PO" i będę ją nosił z dumą.

PS. Tak, to ja :) Nie podmienili mnie ;)

Brak komentarzy: