08 października 2007

z Filmu na Film

Miesięcznik "Film" czytam blisko 10 lat. Zacząłem w sierpniu 1998 roku i nieprzerwanie kupuję co miesiąc do dziś. Wcześniej czytałem, choć nieregularnie, "Cinemę", ale była tragicznie pozbawiona treści, a recenzje były denne. "Kino" było, jest i na zawsze pozostanie dla mnie pismem krytyków dla innych krytyków i jest dla mnie po prostu za mądre (plus zbyt pretensjonalne). "Film" wtedy właśnie był dla mnie idealnym złotym środkiem - był bardziej "Rzeczpostpolitą" niż "Faktem", nie miał kadrów z filmów na 3/4 strony, nie miał bajeranckiej oprawy graficznej zamiast tekstów, i co najważniejsze i czym mnie urzekł najbardziej - nie miał ocen! Mało tego, każda premiera opisywana był dwoma tekstami: informacjami o filmie (kto zrobił, kto gra, o co chodzi, i tak dalej) oraz rzetelną recenzją, także bez ocen. Kto chciał ocen - sięgał do rubryki "9 gniewnych ludzi", gdzie każdy recenzent przyznawał filmowi swoją ocenę, czasem z uzasadnieniem, czasem bez.

"Film" wydawany jest od ponad 60 lat. Przez te ponad pół wieku zmieniało się w nim, rzecz jasna, wiele - był dwutygodnikiem, potem tygodnikiem, a wreszcie (w '93) został miesięcznikiem. A jednak mam wrażenie, że najbardziej drastyczne zmiany zaszły w nim właśnie w ciągu ostatnich lat. Widzicie, zacząłem czytać go gdy redaktorem naczelnym był niejaki Lech Kurpiewski, człowiek o świetnym poczuciu humoru, fantastycznym języku i bardzo dobrym zmyśle kina. Ten człowiek naprawdę to kochał. A wykupienie "Filmu" przez francuskie "Premiere" w 2000 roku, które zaowocowało lekką zmianą formatu i szaty graficznej, jeszcze bardziej wyszło periodykowi na dobre. Wszystko natomiast poszło w diabły, gdy w 2002 roku władzę przejął duet Zalewski+Mazurek.

Ci dwaj gnoje (możecie ich znać ze stałej kolumny w "Polityce" bodaj, albo innym "Wproście") posłali czasopismo z ponad półwiecznymi tradycjami do gnoju. Pod chyba każdym względem. Nigdy draniom tego nie wybaczę i są na mojej czarnej liście, zaraz obok Jerzego Łozińskiego i Johnny'ego Rottena. Posłali więc "Film" do piachu, robiąc z niego coś w stylu "Faktu" o filmach - przezabawne i treściwe wstępniaki Kurpiewskiego zastąpili swoimi prostackimi, krótkimi i żenującymi aż do bólu, rozdęli do granic możliwości działy plotkarsko-pierdołowate kosztem działu opisów filmów, usunęli ideę podwójnych tekstów na temat premier (zostały tylko recenzje) oraz wprowadzili gwiazdki. W tym okresie już nawet "Cinema" była inteligentniejsza*. Kurpiewski natomiast próbował prowadzić własny, konkurencyjny periodyk, "Świat Filmu", ale na dwóch numerach się skończyło. Niestety.

Na szczęście duet Zalewski+Mazurek niedługo został zastąpiony przez jakąś babkę, która nieco sytuację poprawiła, ale też szybko wyleciała. Po niej przyszedł Marcin Prokop, który może i jest idiotą, ale za jego czasów "Film" też pod niektórymi względami wyszedł na prostą. Zaczął czasem nawet dodawać filmy DVD z całkiem interesującymi dziełami (np. "Człowiek z blizną" czy "Tess"). Ale, jak się okazało, i on nie zagrzał długo miejsca na krzesełku filmowego rednacza...

Najnowszy, październikowy numer od razu pachniał zmianami. Dodany do niego film także jest interesujący ("Rozmowa" Coppoli, dawno go już chciałem obejrzeć w całości), natomiast wnętrze samej gazety wygląda jakoś inaczej. Trochę mi zajęło wypatrzenie, gdzie tkwi sedno zmian, ale nagle uderzyło mnie to jak obuch. Dwa bolesne (będące szczególną zmorą polskich produkcji filmowych ostatnich lat - vide "Samotność w sieci" albo "Gulczas") słowa - Product Placement.

Reklamy były obecne zawsze i nic się na to nie poradzi - zresztą nawet babskie gazety typu "Elle" składają się w 2/3 z reklam (nie przesadzam, liczyłem osobiście). Ale zawsze były to reklamy całostronicowe, oddzielone od treści gazety kompletnie. Teraz natomiast jest tragicznie - co mają znaczyć artykuły sponsorowane przez Nescafe, Plusa (dosłownie, Plus ma wręcz swoją stałą kolumnę na całą stronę) czy Orbit? Co mają znaczyć niektóre recenzje umieszczone na błękitnym tle, z motylkami, logiem Princessy i hasełkiem pseudo-filmowo-słodyczowym? Co to za koszmar?

Doprawdy, kiedyś już (widząc te pseudo recenzje za czasów Zalewskiego+Mazurka) zdałem sobie sprawę, że tytuł "Film" oznacza, że nie będzie to gazeta tylko o premierach kinowych (bo tytuły jak "Kino" czy "Cinema" jednak bardziej zobowiązują) i według nich pewnie równie dużo można się skupiać na recenzjach filmów na DVD czy opisach sprzętu kina domowego, ale do diaska, teraz to już wygląda na to, że jakiekolwiek filmy ustępują miejsca reklamie i product placementowi.

Bardzo mi się to przestaje podobać i poważnie zastanawiam się, czy nie dać raz jeszcze szansy "Cinemie". Panie Nowy Rednaczu Jacku Rakowiecki, shame on you! Shame on you za bzdurne artykuły o wymowie nazwisk hollywoodzkich (i nie tylko) gwiazd, shame on you za niepotrzebny artykuł o tym, jak działają telewizyjne prognozy pogody i długi artykuł o plaźmie i LCD, shame on you za artykuł o Michelle Pfeiffer, który jest kopią artykułu na ten sam temat sprzed 13 lat (luty 1994) i shame shame shame za sprzedanie się Babilonowi aż do szpiku kości.

Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy...

----
* Swoją drogą - ponoć "Cinema" przez te lata nawet obiektywnie podniosła bardzo poziom. Nie wiem, nigdy nie sprawdzałem, nie odważyłem się.

2 komentarze:

Bartek Wasielak pisze...

Zalewski i Mazurek stworzyli bardzo kontrowersyjny program w Telewizji Polskiej (za Dworaka), a teraz pisują do Wprost (który jest - światopoglądowo - całkowicie różny od Polityki).

eXistenZ pisze...

Tym bardziej - kto wpadł na tak idiotyczny pomysł, żeby to ci dwaj redagowali czasopismo o tematyce filmowej? I to jeszcze z takimi tradycjami?