05 października 2007

Naładowany nieznośnie całą noc nie spałem...

...skąd się bierze tyle negatywnych emocji...

Ok, to jak już cytat (parafrazę, właściwie, z Comy) mamy za sobą, to ja Wam powiem, skąd. Wczoraj spotkałem się z byłym kolegą ze studiów (tzn. już nie studiujemy razem - przeniósł się na Infę, bo to mózg jest generalnie) i dowiedziałem się, że to, że Teklak już nic nie pisze to ściema jest głęboka, tylko, że chłopak poddał się presji otoczenia sieciowego i założył bloga normalnie.

Dostałem od Konrada adres, wrzuciłem go po lewej i od kilku godzin czytam, i jakkolwiek jest to odstresowujące i wręcz katartyczne, to nie robi mi jednak dobrze na cierpliwość. I w takim właśnie teklakowym tonie będzie ta notka, wydarzeniami dnia dzisiejszego zainspirowana.

1. Będzie o Microsofcie. Ojciec mnie dzisiaj poprosił, żebym mu pomógł napisać w VB4App funkcję tworzącą windowsowe skróty. Tutaj należy się odrobina wyjaśnienia - ojciec mój (dla tych, co nie wiedzą) pisze programy. A programy, jak wiadomo, na współczesnych komputerach, muszą mieć wielce wypasione skróty na pulpicie, w Menu Start, w quicklaunchu i generalnie wszędzie, gdzie się da, bo inaczej biedni szarzy użytkownicy komputerów nie wiedzą, co jest grane.

Ale wystawcie sobie, że w tym pie...nym Visual Basicu, jednym z ukochanych dzieci Billa Bramy, ni chu*a nie da się znaleźć żadnej sensownej funkcji do tworzenia skrótów. Mój ojciec szukał długo i intensywnie (a dodać należy, że szukał w Offisie wersji 95) i nic takiego nie znalazł. Pierwszym idiotyzmem M$oftu jest więc brak sensownej funkcji tworzącej skróty. Drugim - choć to bardzo w ich stylu - absolutna niemożliwość dotarcia do jakiejś sensownej specyfikacji formatu .LNK. Skutkiem tego - znaleźliśmy gdzieś na sieci nieoficjalną specyfikację tegoż formatu, napisaną przez jakiegoś fanatyka po badaniu bajt po bajcie kilkuset różnych skrótów. I w oparciu o ten fan-art (który zresztą osobiście tłumaczyłem na język nam ojczysty) mój ojciec budował tak samo, bajt po bajcie, skróty do swoich aplikacji.

I wszystko byłoby cacy, gdyby nie pieprzony w dupę kopany Windows Vista, który posłał wszystkie te starania do piachu. Bo teraz stringi w plikach skrótów są kodowane w Unicode, więc żeby znów nauczyć się budować skróty z atomów trzeba by było poświęcić kilkaset godzin na badania tego zjebanego formatu.

Stał więc przed nami raz jeszcze problem tworzenia skrótów. Na szczęście mój ojciec, w międzyczasie, postanowił nieco pójść z duchem czasu i wreszcie przenieść swoje programy na platformę bardziej nowoczesną. Co prawda uczynił tylko jeden krok i przeniósł się na Office'a 97 (choć usilnie namawiałem go, żeby od razu poszedł w 2000), ale już otworzyło to przed nami trochę nowych możliwości. W sprawie rozwiązania problemów przeszukałem kilkadziesiąt stron -od MSDNa, przez fora developerskie i programistyczne na bazach kodów kończąc. I niesamowicie zdziwiło mnie to, że na wielu zupełnie różnych stronach - polskich, rosyjskich i zachodnich - znalazłem bardzo wspólną opinię, że NAJPROSTSZYM sposobem utworzenia skrótu pod Windowsem w VB jest - uwaga - umieszczenie pliku docelowego w "Recent Documents", a następnie odnalezienie tego skrótu i przegranie go gdzie tam się chce go umieścić.

Dacie wiarę?

Na szczęście poszukałem głębiej i znalazłem sensowną funkcję tworzenia skrótów, tylko pytanie podsumowujące brzmi: dlaczego ci kretyni nie zatroszczyli się o umieszczenie tak przecież podstawowej funkcji w całkiem domyślnej dla takich zagadnień bibliotece, jaką jest shell32.dll? Tylko wysłali ją do jakiegoś zadupiastego wshom.ocx?

2. A teraz będzie o Kerfurze. Byłem tam dziś na moich regularnych zakupach domowych, i zobaczyłem, że wielkie beczki z kapustą kiszoną i takimiż ogórkami są teraz oddzielone od przechodniów szybką, która uniemożliwia im samoobsługę i skazuje na konieczność poproszenia pani ważącej o nałożenie zadanej ilości zadanego towaru. Pozytyw tego jest taki, że przynajmniej klienci się nie upierdzielą śmierdzącą kapustą kiszoną, tylko zrobi to za nich miła (czasem) pani.

Wszystko fajnie, gdyby to był pierwszy raz, kiedy coś takiego zostało wprowadzone. Tylko, że ja to widzę już po raz prawie dwucyfrowy. Pierwszy raz przyjąłem tą innowację uradowany, że nie muszę się babrać w tym świństwie (które lubię, generalnie, ale niekoniecznie chcę się w tym kąpać). Do czasu, jak nie przyszło mi poprosić o pomoc pani, która jest jedna na cztery wagi i cztery beczki z towarem kiszonym. Bo jedna taka osoba, jak ja, która prosi o półtora kilograma kapusty kiszonej, powoduje ogromny zastój w kolejkach do ważenia, przez co cały proces jest wysoce nieefektywny.

I pewnie dlatego jakiś tydzień później było po staremu. A kolejny tydzień później znów były szybki. A potem nie. A potem tak. I taki cykl trwa najwidoczniej do dziś. Dlatego moje pytanie podsumowujące tą część brzmi: dlaczego do jasnej cholery nie zdecydują się raz na zawsze na jedną z opcji? Albo oddać władzę w ręce ludu, dorzucając w bonusie papierowe ręczniki, co usprawni pracę i zadowolenie klientów, albo zamknąć dostęp do beczek na wieki wieków, ale postawić przy wagach ze dwie osoby, żeby wspólnie ważenie i obsługa klienta szła szybciej.

Tyle marudzenia na dziś. Spuściłem z siebie nagromadzone powietrze i mogę iść spać :)


1 komentarz:

Liliana Ziolek pisze...

Doceń fakt, że w ogóle możesz kupić kiszoną kapustę, a co ważniejsze - kiszone ogórki. ;)