15 stycznia 2008

Scriptoprocessor znowu w akcji

Wspominałem w poprzedniej notce półżartem o czymś takim, jak koprocesor scenariopisarski, który chyba sobie wykształciłem w mózgu. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że to nie jest żart, że ja naprawdę coś takiego mam. Pomijam już fakt, że gdy czytam książkę – JAKAKOLWIEK by to nie była książka (no, powiedzmy, że tylko fabularne – z podręcznikami do metod numerycznych i Javy tak nie mam, na szczęście) – automatycznie część mojego mózgu przerabia to na film, z aktorami, scenami, ujęciami, montażem, kadrowaniem i efektami specjalnymi. Często także z muzyką.

Ale wczorajszy sen naprowadził mnie na to, że podczas spania też tak mam, a ten przed chwilą jeszcze mi to potwierdził. Mianowicie – kiedyś, dawno temu, pomyślałem sobie, że ciekawym pomysłem – i artystycznie, i czysto rozrywkowo – byłoby przeniesienie mojego absolutnie ukochanego polskiego filmu "Potop" w realia cyberpunkowe – zamiast najazdu Szwedów na Polskę mielibyśmy jedną korporację przyszłości starającą sie przejąć inną, a Kmicic byłby liderem gangu motocyklowego (cos jak Kaneda z "Akiry"), który w ramach odkupienia win przed młodą, urodziwą Chinką (Oleńką B.) przystałby do owej korporacji, żeby jej chronić. Uważam, że byłoby to diabelnie ciekawe, a przecież skoro Szekspira przenoszą w różne inne realia, to czemu nie Sienkiewicza? (Jeszcze w podstawówce myślałem też o "Krzyżakach" w klimatach samochodowo-postnuklearnych rodem z "Mad Maxa").

Tak czy inaczej dosłownie przed chwilą przyśniła mi się, od początku do końca, scena jak to Zagłoba spija Rocha Kowalskiego, przebiera się za niego i sprowadza chorągiew Wołodyjowskiego, tym samym ratując siebie, Małego Rycerza i kogoś tam jeszcze z rąk księcia Radziwiłła, który zesłał ich na śmierć. Tylko oczywiście w tym śnie Zagłoba, Wołodyjowski i ten trzeci byli ubrani w garnitury i wiezieni limuzyną z obstawą kilku samochodów i motocykli ochrony korporacyjnej przez miasto – gigantyczną cyberpunkową metropolię. Zagłoba bajerował siedzącego przy nich smutnego pana w garniaku, potem kierowcę limuzyny, a chorągiew okazała się po prostu zasadzka złożoną z niemałego oddziału gangu motocyklowego. Cała scena była w dodatku bardzo zabawna, bo w międzyczasie do smutnego pana dzwoniła telewizja, żeby przeprowadzić z nim wywiad w formie wideokonferencji, więc przebrany za niego nasz Zagłoba musiał się produkować przed kamerą, a jednocześnie kontrolować, gdzie jedzie kierowca...

Coś niesamowitego, co ten mózg potrafi wyprawiać, gdy go nie kontrolujemy w pełni. O pomyśle, który przyśnił mi się w noc sylwestrową rok temu nie będę tu pisał, bo jest to pomysł tak rewelacyjny, że nie chcę go puszczać w świat w formie słów. A za fabułę, która przyśniła mi sie ponad 10 lat temu mało kiedyś nie wygrałem samochodu, ale to temat na inną opowieść...

1 komentarz:

xavex pisze...

Ty zawsze tylko o jednym.. :)

no ok. Nie zawsze i nie tylko, ale zazwyczaj i przeważnie. :)