14 stycznia 2008

Narnia w Bieszczadach

Grupa turystów wyjeżdża sobie w Bieszczady. Są młodzi, w wieku studenckim, lubią chodzić po górach. W bazie turystycznej chcą im wcisnąć przewodnika (charakterystyczny młodzian, długie włosy, okulary, bródka, tak jak oni zapaleniec), ale oni odmawiają i ruszają na wędrówkę sami.

Gdy spacerują po jednej z piaszczystych plaż w mało uczęszczanej odnodze jeziora Solińskiego, nad ich głowami przelatuje helikopter, który oddaje kilka ostrzegawczych strzałów w piasek. Jedna z dziewczyn – kiedyś harcerka – interpretuje strzały jako ostrzeżenie "idziecie w złą stronę, idźcie na północ". Chowają się przed helikopterem w krzakach, a gdy ten odlatuje, wychodzą.

Ze zdumieniem odkrywają nowy pomost nad jeziorem i świeżą asfaltową drogę w tej bieszczadzkiej dziczy. Idąc dalej trafiają na boisko do baseballa – zarośnięte i od dawna nieużywane, ale nie da się go pomylić z niczym innym. Potem widzą cerkiew w Łopience, właściwie niewidoczną zza wszystkich tych budek z kebabami, sklepików z pamiątkami i centrów informacji turystycznej, zbudowanych dookoła. A wszystkie one stoją zamknięte na cztery spusty, sypiące się i opuszczone.

Dalsza wędrówka prowadzi ich do baru, stylizowanego na irlandzki pub, w którym napisane jest, że podają "typowe napoje oraz piwo Okocim za 2 zł". "Typowym napojem" okazuje się Coca-Cola, możliwa także w zestawie z hamburgerem. Zresztą i tak pub jest zamknięty i wygląda, że dawno już nikogo nie gościł. Zdezorientowani turyści pod pubem znajdują stoczonego pijaczka – brzuch od piwa, zaczerwienione oczy, obdarte ubranie. Tylko te włosy, ta bródka i te okulary wyglądają znajomo…

Ich przewodnik, starszy o 40 lat, opowiada im, co się stało z Bieszczadami – miała miejsce wojna światowa, podczas której Stany Zjednoczone objęły nad większą częścią świata może nie tyle rządy, co jakiś protektorat. Pod ich, może nie okupacją, ale powiedzmy: opieką znalazła się Polska, do której zaczęli przybywać masowo turyści i biznesmeni. Niektórzy z nich chcieli zakosztować atrakcji pobytu w dzikich jeszcze i rzadko deptanych ludzką stopą terenach Bieszczad. Tacy amerykańscy zapaleńcy nakręcili infrastrukturę i bardzo szybko dzikie Bieszczady zostały zaludnione i zurbanizowane.

Nasi bohaterowie spotykają później księcia Kaspiana, który jest jakby przywódcą grupy walczącej o dzikość Bieszczad – mieszkają w szałasach, umieją porozumiewać się ze zwierzętami, żyją z dala od miejskiego zgiełku i wyścigu szczurów. Zresztą i tak niedługo po pierwszym boomie turystów z Zachodu wszyscy i tak wolą rozrywki wirtualne w swoich ciepłych willach, i nikt już nie jeździ po prostu się powłóczyć. Infrastruktura upadła nawet bez wysiłków Kaspiana i jego ekipy, ale wciąż nie mogą oni odżałować tego, że ich ukochane Bieszczady zostały tak sprowanowane.

Jednak nasi młodzi turyści postanawiają coś z tym zrobić. Nie mogą specjalnie powstrzymać żadnych wojen światowych, ale mogą spróbować zniechęcić turystów do Bieszczad. Pierwszym takim zachodnim turystą był jakiś bogaty Amerykanin, który wykupił kawałek ziemi nad jeziorem Solińskim, żeby postawić tam swoją willę w dziczy i być trendy (to właśnie jego ochrona z helikoptera strzelała do naszych bohaterów, żeby ich przegonić z prywatnego terenu). Od niego wszystko się zaczęło – wywołał nową modę i ściągnął mnóstwo innych "inwestorów" i "turystów" w Bieszczadzką dzicz, ową dzicz tym samym zabijając. Nasi bohaterowie wracają więc w nasze czasy wraz z Kaspianem i jego grupą i z pomocą bieszczadzkiej fauny dają mieszkańcom willi w kość tak bardzo, że ci się wynoszą, zniesmaczeni i zniechęceni do tego, żeby kiedykolwiek tu wracać. Bieszczady zostają uratowane.

***

Tak właśnie w fabryce snów w naszych głowach mieszają się elementy wspomnień świeżych i starych. Porządkowanie zdjęć z różnych wojaży (w tym w Bieszczady) połączyło się z trailerem Narni z soboty, a wszystko to zostało jeszcze przemielone przez mój scenariopisarski koprocesor w okresie między obudzeniem się a rozbudzeniem się dzisiaj rano. Część z tego mi się przyśniła, część dopisałem, część usunąłem – trochę świadomie, a trochę automatycznie pozmieniał rzeczony koprocesor. I tak nie wszystko jeszcze się trzyma kupy, ale czy sny zawsze są całkowicie sensowne?

Brak komentarzy: