30 lipca 2008

Pozdrowienia z Bułgarii (część pierwsza)

Siedzę sobie na balkonie naszego pokoju hotelowego w Rawdzie z lapkiem, celem poklepania czegoś twórzego (zebrała mnie wena na system RPG), i nagle zauważyłem, że jest tu jakaś sieć. Postanowiłem więc - blog to blog - upublicznić nasze przeżycia.

***

Na początek porada ekonomiczna: z Polski najlepiej wziąć euro. 1 lewa (tutejsza waluta) kosztuje u nas 2.10 zł, podczas gdy euro, gdy wyjeżdżaliśmy, kupiliśmy za 3.25 zł, a przelicznik na lewy jest tutaj stały i wynosi 1.95, w związku z czym kupienie lew na miejscu za euro pozwoliło nam zaoszczędzić 40 gr na każdej lewie (lewa wyszła nas mniej więcej 1.70 zł).

Dzień 0: przyjazd. Potwornie zmęczeni (34h w autokarze, pieprzyć to, następnym razem lecimy samolotem). Poczekaliśmy na pokój, przespaliśmy się, zjedliśmy obiad, a potem przeszliśmy się po plaży. Pani rezydentka, Ania, jest bardzo profesjonalna i bardzo dobrze mówi po polsku, acz niektóre słowa śmiesznie przekręca i ciekawie używa (na przykład, poleca nam wprowadzić się do kilku restauracji albo na pocztę w celu wysłania kartek).

Dzień 1: Rawda jest malutką miejscowością, a całe wybrzeże Bułgarii wydaje się być jednym wielkim placem budowy – stoi tu lub stawia się hotel na hotelu na apartamentowcu. Co ciekawe, budują tych hoteli naprawdę multum, ale jakoś nie budują dróg – wszędzie są ubite drogi i ścieżki, a między hotelami rośnie dzikie zielsko i krzaczory. Jest to trochę zrozumiałe – budują hotele, żeby już móc na nich zarabiać, a wtedy dopiero dobudują porządne drogi. Ale wygląda to zabawnie.

Spaliliśmy się w słońcu, a ja wreszcie wlazłem do morza Czarnego i dopiero wtedy, gdy się w nim zanurzyłem, poczułem, że mam wakacje... Coś wspaniałego. Ania w nowym kostiumie z gatunku cztery trójkąty wygląda bajecznie, a jeszcze w swojej zielonej, kaszkietowej czapeczce – jak laska żywcem wyrwana z teledysku Captain Jacka :) [1] Nie mam jeszcze jej zdjęcia w pełnym słońcu, ale jak będę miał, to wrzucę :)

Dzień 2: Postanowiliśmy nie ryzykować ze słońcem rano na plaży (trochę nas wczoraj spiekło) i pojechaliśmy po śniadaniu do pobliskiego (3 km, autobus za 1 lewę) Neseberu. Stara cześć miasta położona jest na wyspie, połączonej z lądem mostem, i jest absolutnie przepiękna – stare budynki, w dużej części drewniane, z czerwonymi dachami, wąskie uliczki, restauracje nad morzem, ruiny murów miejskich i świątyń (kościołów i cerkwi) z wieków XIV albo nawet V-VI. Piękna plaża i przejrzyste morze.

Wieczorem poszliśmy przetestować w wodzie zakupione okularki, gatki do pływania i piłkę. Słońce już się chowało, więc było niegroźne, za to woda cudownie ciepła. Poezja.

Jutro (piszę, bo nie wiem, kiedy znowu złapię sieć) wracamy na plażę, a wieczorem ruszamy autobusem do Istambułu, w którym spędzimy cały piątek (albo sobotę, mylą mi się dni - i czyż nie o to w wakacjach chodzi? :)
W przyszłym tygodniu ruszymy też na jeden dzień do Warny.

Pozdrawiamy z balkonu hotelu Smile w Rawdzie :)

2 komentarze:

Unknown pisze...

"Ania w nowym kostiumie z gatunku cztery trójkąty wygląda bajecznie"

:D
Pięknie. A kiedy zejdziesz do trzech trójkątów, Aniu? ;)

Pozdrowienia na dzień przed Bułgarią - górską.
kh

eXistenZ pisze...

Wow, Kasia H. w blogosferze. Myślałem, że nigdy tego nie doczekam.

Więc jesteś w drodze do Bułgarii. My pozdrawiamy z tego słonecznego kraju, choć nasze wakacje mają charakter zupełnie odmienny ;)