10 lipca 2008

Gatunek i konwencja

"Watch your step when you get up, 'cause I'm about to drop some knowledge." (1)

Definicja: Gatunek odpowiada na pytanie o fabułę, o naturę opowiedzianej w filmie historii. Czy jest to historia z życia wzięta, czy opowiada o miłości, czy o śledztwie w sprawie jakiejś zbrodni, czy na filmie będziemy się śmiać, czy też będziemy się bać. To jest gatunek. Konwencja natomiast odpowiada na pytanie, w jakim świecie dana historia ma miejsce. To bardzo istotna różnica, bo gdy zapytamy o gatunek jakiegoś filmu i usłyszymy, że jest to film SF albo kostiumowy, to co tak naprawdę o tym filmie wiemy? Tylko to, mniej więcej, że dzieje się w przyszłości albo w przeszłości, ale dalej nie wiemy, czy film będzie odpowiedni do naszego nastroju.

Na przykład – zarówno "Gwiezdne Wojny" jak i "Blade Runner" są filmami w konwencji SF, ale w jednym mamy setki planet, wielkie statki kosmiczne, różnorakie obce rasy, miecze świetlne i Dawno, Dawno Temu, a w drugim – mroczną wizję miasta-molocha z nieodległej przyszłości, adroidów-replikantów i chandlerowskiego detektywa w prochowcu wśród wszechobecnego deszczu. Jeden film jest space operą, drugi –kryminałem noir. To są ich gatunki. Science-Fiction to tylko konwencja. A ludzie, którzy na samo słowo "science-fiction" kręcą nosem i rezygnują z oglądnięcia tego ostatniego, choć lubią kryminały, wpadają właśnie w pułapkę tego zgubnego stawiania znaku równości między gatunkiem i konwencją. Dlatego postanowiłem tą różnicę raz na zawsze wyjaśnić. A jeśli ten przykład Was nie przekonuje, zastanówcie się, co mają ze sobą wspólnego dwa filmy kostriumowe - "Królowa Margot" Patrice Chereau i "Maria Antonina" Sofii Coppoli.

Dużą winą za ten stan rzeczy obarczam system nauki filmowej i całe to gadanie o Kinie Stylu Zerowego, które, wśród gatunków filmowych jak horror, western czy film sensacyjny umieszcza właśnie SF czy filmy historyczne. A naprawdę należy jedno od drugiego wyraźnie oddzielać, bo można wpaść w pułapkę i albo zobaczyć coś, czego się nie chciało widzieć (bo humor braci Farellych różni się jednak od humoru grupy Monty Pythona – a jedno i drugie jest komedią), albo ominąć film, który mógłby okazać się naprawdę wartościowy. Przykład: do jakiego gatunku zaliczyć "Abre los ojos"? (albo jego wstrętną, hollywoodzką przeróbkę, "Vanilla Sky"?) Pod sam koniec filmu okazuje się, że jest to doskonale zamaskowany film SF, ale to cały czas tylko konwencja, i nie zmienia to faktu, że film jest rewelacyjnym filmem psychologicznym. Używam tego filmu jako pułapki dla wszystkich tych, którzy na SF kręcą nosem – podsuwam im, żeby obejrzeli, a oni dopiero na końcu orientują się, że jest to film fantastycznonaukowy, co im już nie przeszkadza, bo cała fabuła (czyli przynależność gatunkowa) bardzo im odpowiada.

***

Gatunkiem domyślnym jest dramat. Dramat definiuje się jako życie, z którego usunięto wszystko to, co nudne (2). Bo nawet, gdy film jest czystym dramatem i ma ukazywać życie codzienne np. w rodzinie, to na potrzeby scenariusza filmowego i tak usuwa z niego czynności całkowicie codzienne albo przerabia dialogi, bo to, co dokładnie w skali jeden do jeden jest z życia wzięte bardzo rzadko sprawdza się na ekranie. Dramat może więc pokazywać rzeczywistość, ale zawsze będzie to rzeczywistość przycięta do pewnego wymiaru filmowego, i należy o tym pamiętać zarówno przy odbiorze, jak i tworzeniu filmów.

Dramat to jest coś jak klasa Object w Javie – gatunek bazowy, z którego wywodzą się wszystkie inne: komedia, horror, film psychologiczny, sensacyjny, kryminał, melodramat itd. Z tym ostatnim wiąże się pewna ciekawa kwestia – skoro dramat jest nieco przesadzonym życiem, to melodramat jest przesadzonym dramatem. Dlatego też w kulturze europejskiej melodramatami nazywa się łzawe filmy o miłości, takie, które doprowadzają widzów do zużywania chusteczek w ilościach hurtowych – jak "Love Story" czy "Titanic". Amerykanie natomiast wychodzą z bardzo podobnego założenia, ale dochodzą do zupełnie innych wniosków – dla nich melodramaty też są "przesadzonymi dramatami", ale w stronę akcji, nie emocji, dlatego w Stanach za melodramaty uważa się filmy ze Schwarzeneggerem albo Jamesem Bondem – to, co u nas nazywamy filmami akcji.

Oczywiście, istnieje kilka gatunków mocno skonwencjalizowanych, czyli z definicji połączonych z takim a nie innym światem. Najlepszym przykładem jest western, który niejako z automatu kojarzy się z Dzikim Zachodem, preriami, pociągami, Indianami, rewolwerowcami, pojedynkami i konnymi pościgami. A tymczasem westernem (z punktu widzenia gatunku) jest dziejący się tuż po II wojny światowej na Mazurach film "Południk Zero" albo serial SF "Firefly". Z drugiej strony najpopularniejsze gatunki – komedia, horror czy musical – mogą być osadzone w zupełnie różnych konwencjach: musicalem są i klasyczne "Dźwięki Muzyki", jak i awangardowe "Moulin Rouge", groteskowy "Sweeney Todd" czy hippisowski "Jesus Christ Superstar". Widać na tych przykładach, że gatunek i konwencja wcale nie muszą ze sobą iść w parze i wcale nie jest nieprawdopodobna ani kostiumowa komedia romantyczna, ani kryminał noir w starożytnym Rzymie, a nieprawdą jest, jakoby "horror SF", np. "Obcy" Ridleya Scotta, był hybrydą gatunkową, bo horror jest gatunkiem, a SF – konwencją. A najciekawszymi filmami są te, które się z konwencją bawią, np. gdy ich twórcy sięgają bo takie właśnie skonwencjalizowane gatunki po to tylko, żeby widzów zmylić i pokazać coś, co ich przyzwyczajeniom przeczy (specjalistą w tej dziedzinie jest Tarantino – bo do jakiego gatunku właściwie należy "Pulp Fiction"?)

***

Konwencja określa świat, w którym dzieje się akcja filmu, definiuje zasady w nim panujące, określa, co w danym świecie jest możliwe, a co nie. Ustanawia wewnątrzświatowe reguły prawdopodobieństwa - bo prawdopodobieństwo jest w scenariuszach najważniejsze, jak mówi jedna z fundamentalnych zasad scenariopisarskich:

Wszystko w scenariuszu musi mieć swoją przyczynę, skutek i prawdopodobieństwow ramach przyjętej konwencji. (3)

Konwencję przyjmuje się i definiuje w ekspozycji – pierwszej części filmu, do pierwszego punktu zwrotnego. Filmy, które nie zrobią tego dostatecznie dobrze, a potem będą chciały konwencję zmienić lub naruszyć, mogą zostać odebrane jako zgrzytliwe ("bez sensu, Tesla wymyślił maszynę do klonowania", mówili ludzie po "Prestiżu", który nie dość dokładnie określił swoją konwencję jako steampunk). Należy przy tym zauważyć, że konwencję trzeba zdefiniować zawsze, ponieważ nie istnieje coś takiego, jak konwencja domyślna (tak, jak domyślnym gatunkiem jest dramat). Innymi słowy – nie można przyjąć, że konwencją danego filmu jest "nasz świat" czy "nasza rzeczywistość", bo każdy widz ma inny zbiór doświadczeń, inną bazę wiedzy, inne wnioski wysnuwa z obserwacji świata, wyznaje inny system wartości i to, co dla jednych naturalne, dla innych jest niewiarygodne. Przykład z pierwszej osoby: podczas pracy nad scenariuszem "Paczuszki" Janek (drugi scenarzysta) chciał, żeby bohaterowie Paweł i Aneta znali się z podstawówki, ale żeby on (Paweł) o tym nie pamiętał, nie skojarzył nazwiska. Dla niego to było naturalne, bo on sam nie pamięta wszystkich ze swojej podstawówki, ale dla mnie to było z gruntu fałszywe, bo ja wiem, że bym taką osobę po nazwisku skojarzył. Jak widać, trzeba z takimi rzeczami być bardzo ostrożnym, bo to, co dla nas w "naszym świecie" normalne, dla innych może być niewiarygodne, a – jak mówi William Goldman:

Prawda jest fajna, rzeczywistość jeszcze lepsza, ale wiarygodność – najlepsza. (4)

Dlatego w każdym filmie, nawet dziejącym się współcześnie, trzeba konwencję – czyli ten wewnątrzfilmowy, wewnętrznie wiarygodny świat – zdefiniować, trzeba świat i jego zasady przedstawić widzowi od zera. W jednym filmie przypadek czy zbieg okoliczności byłby do przyjęcia - w niektórych jest on nawet tematem głównym, vide "Biegnij, Lola, Biegnij" albo filmy Kieślowskiego – a w innych takie rozwiązanie dramaturgiczne byłoby z gruntu fałszywe.

Żeby daleko nie szukać, sięgnę do filmów aktualnie pokazywanych w kinach – i "Wanted", i "Paranoid Park" są filmami sensacyjnymi i dzieją się współcześnie, a jednak w jednym mamy policyjne śledztwo, a w drugim – pościgi samochodowe i widowiskowe strzelaniny. W jednych filmach postać może zginąć od kuli i przy tym strasznie cierpieć, a w drugim mamy kulę z pistoletu, która potrafi latać po pokoju i przebić się przez dwanaście różnych głów, po czym zatoczyć koło. I choć nie jest to realistyczne, my to przyjmujemy – bo to właśnie jest prawdopodobne w przyjętej konwencji. Tak działa mechanizm zawieszania niewiary, z którego wielokrotnie sobie nawet nie zdajemy sprawy – jasne, że w kosmosie nie słychać odgłosów laserów i silników, ale oglądając "Gwiezdne Wojny" przyjmujemy to bez bólu, bo – jak to ujął Ghanburighan – "inaczej film byłby do dupy".

***

Mam nadzieję, że wyjaśniając tą wielce istotną kwestię przyczynię się do lepszego zrozumienia mechanizmów rządzących ruchomymi obrazkami.




1 Barney Stinson w "How I Met Your Mother s02e14: First Time in New York"
2 Maciej Karpiński "Scenariusz: Niedoskonałe Odbicie Filmu"
3 Piotr Wereśniak "Alchemia Scenariusza Filmowego, czyli nieznośny ból dupy"
4 William Goldman "Przygody Scenarzysty"

2 komentarze:

agael pisze...

Tak sobie myślę, że to szkoda, że nie ty prowadziłes nam zajęcia z gatunku i konwencji na Filmoznastwie. Byłyby przynajmniej na temat ;)
Pozdrawiam

Anna Grzelak pisze...

Ja uwielbiam kino s-f. Moimi ulubionymi filmami z tego gatunku są wszystkie części Star Wars, które poniekąd zaliczam też do fantastyki (coś pomiędzy). Od dawna interesuję się tym uniwersum i zbieram wszystko co jest związane z tymi produkcjami. Ostatnio zacząłem też zbierać różne gadżety filmowe https://4gift.pl/gadzety/gadzety-filmowe/gadzety-ze-star-wars/. W przyszłości mam zamiar mocno rozwinąć swoją kolekcję.