18 grudnia 2007

Ostrożnie z socjologią

Spośród małżeństw poprzedzonych kohabitacją wiele kończy się rozwodem (przypis: Manuel Castells podaje, że do 50%). Przyczyn tego stanu rzeczy można dopatrywać się w charakterystyce społeczno-demograficznej osób wchodzących w te związki – często są to osoby biedniejsze, gorzej wykształcone – lub w ich cechach osobowościowych. Istotniejsze są jednak bardziej liberalne "z góry" postawy w stosunku do małżeństwa i rozwodu, a także do samej kohabitacji – testowanie/sprawdzanie życia razem, często też mniejsze zaangażowanie w związek. Wskazuje się, że ko habitacja przyciąga osoby, które bardziej są skłonne do rozstania, jeśli związek nie funkcjonuje zgodnie z ich oczekiwaniami. Tę postawę łatwo przenieść na związek małżeński i raczej nie sposób poprzeć tezy, że kohabitacja przedmałżeńska zwiększa szanse na stabilne i satysfakcjonujące małżeństwo.


Dominikańscy specjaliści od marketingu i promocji zareklamowali najnowsze wydanie Teofila, poświęconego ogólnie tematyce zakochanych i miłości, tak dobrze, że postanowiłem go kupić. Pierwszym tekstem, jaki przeczytałem, był O mieszkaniu razem przed ślubem pań K. Slany i M. Ślusarczyk, z którego to pochodzi cytat powyżej. Przeczytałem ten właśnie tekst jako pierwszy i rozsierdził mnie do granic możliwości.

Okazuje się, że Dominikanie nie są tak wywrotowi, jak bym chciał, żeby byli, i zamówili sobie tekst, którego wymowa będzie tak jasna, jak to wynika z powyższego fragmentu, zrozumiałego mimo nieznajomości takich mądrych określeń, jak "wolicjonalny charakter" czy "kohabitacja". Myśl, którą panie Ś. I S., socjolożki z UJotu chcą przekazać w swoim tekście jest właśnie "ostrożnie z kohabitacją!". A ja Wam powiem, moi drodzy, ostrożnie z socjologią!

Cały ich tekst utwierdził mnie w przekonaniu, że pięcioletnie studiowanie socjologii uczy, jak dobierać pytania i badania, by udowodnić to, co tylko się chce udowodnić. Przywołują tutaj badania, które "dowodzą", że "do 50% małżeństw poprzedzonych kohabitacją kończy się rozwodem", a ja mam pytanie: czy ktoś zbadał, ile małżeństw NIE poprzedzonych kohabitacją kończy się rozwodem? Albo ile rozwodem się nie kończy, a powinno, bo małżonkowie nie są szczęśliwi, co mogliby może odkryć zawczasu, gdyby ze sobą zamieszkali? Socjologia jest dla mnie wybitnie nierzetelną nauką, a wszystkie te numerki i procenty, jakie podają jej wyznawcy przypominają mi standardowy przykład z dowodem na to, że umiejętności matematyczne są wprost proporcjonalne do rozmiaru buta – to też się da udowodnić, gdy poprze się to odpowiednimi badaniami. Na dodatek panie Ś. I S. same to potwierdzają, pisząc kilka stron wcześniej o "socjologach o orientacji liberalnej" (str. 138, linijka 6) – co to w ogóle ma znaczyć? Jak socjolog może mieć taką albo inną orientację? Jeśli ma, znaczy to automatycznie, że jego konkluzje i wnioski są w tą samą stronę skierowane, a jeśli nawet z badań wyjdzie mu coś, co się z jego poglądami nie zgadza, to on już znajdzie sposób, żeby to po swojemu zinterpretować – nauczył się tego przez 5 lat studiowania na UJocie. QED.

Tyle o socjologii. Jeśli natomiast chodzi o samo mieszkanie razem, to ja nie wyobrażam sobie brania ślubu bez próby wspólnego życia pod jednym dachem, bez możliwości pójścia do domu czy zamknięcia się w swoim pokoju. Bez próby "skazania się na siebie" – to brzmi pejoratywnie, ale mam nadzieję, że dostrzegacie to, że w kwestii małżeństwa z kimś, kogo się kocha, takie "skazanie się na siebie" (a niczym innym, jak takim skazaniem, i to na dożywocie, jest małżeństwo) jest czymś pięknym, do czego należy dążyć. Zresztą szerzej (i soczyściej) napisał o tym już kiedyś Teklak, więc nie będę się powtarzał. Chciałbym tylko, zahaczając jeszcze o socjologię pań Ś. I S. spytać, dlaczego dokładnie "nie sposób poprzeć tezy, że kohabitacja przedmałżeńska zwiększa szanse na stabilne i satysfakcjonujące małżeństwo"? Drogie panie, nie oszukujmy się – żyjemy w XXI wieku, gdzie nie ma już swatek, nie ma rodziców wydających swoje dzieci za siebie za mąż/za żonę bez zgody albo nawet bez wiedzy tychże dzieci, bez przyzwoitek na randkach. Młodzi ludzie po rewolucji seksualnej i emancypacji kobiet nauczyli się, że mają prawo do szczęścia w życiu osobistym i jeśli mają się z kimś wiązać na całe życie, to chcą, żeby był to ktoś, kto im to szczęście da. Czyli, krótko mówiąc, młodzi ludzie wiedzą już, że mają prawo od siebie nawzajem wiele wymagać, a zamieszkanie ze sobą przed ślubem nie jest niczym innym, jak próbą takiego dotarcia się, sprawdzenia, czy to ta osoba. I proszę mi tu nie pieprzyć, że wiąże się to z "mniejszym zaangażowaniem" w związek, by wcale tak nie jest – jest dokładnie odwrotnie. Z tego samego powodu nie wierzę też, że kohabitacja przedślubna skończy się rozwodem, bo ona właśnie po to jest, żeby – gdy okaże się, że dana para ze sobą jednak żyć nie może – nie musiała się rozwodzić, bo dowiedzą się tego zanim jeszcze się pobiorą. Procenty procentami, ale ja jednak rozglądam się wokół, i szczęście różnych moich znajomych mieszkających razem więcej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko.

1 komentarz:

Bartek Wasielak pisze...

Bardzo chętnie dodam coś od siebie. Ale raczej nie dzisiaj i wydaje mi się, że będzie to miało raczej postać notki na moim własnym blogu niż komentarza tutaj. Ale najpierw będę chciał przeczytać cały wspomniany artykuł. A przypadek sprawił, że właśnie 20 minut to wydawnictwo znalazło się u mnie w domu :)