20 grudnia 2007

Grafoman przereklamowany

Teklaka poznałem dawno dawno temu, gdy w TV publicznej leciał regularnie serial "Wiedźmin". Pogo przesłał mi wtedy mailem jego, tj. Teklaka streszczenia kolejnych odcinków tegoż wiekopomnego dzieła. Czytało się to wyśmienicie i do dziś brzuch mnie boli ze śmiechu na wspomnienie paru co lepszych tekstów. Potem Teklak przestał pisać swoje strzeszczenia w mailach na grupie dyskusyjnej, tylko zbudował stronkę, która do dziś pozostaje najbrzydszą stroną w Internecie – ale Teklak wie, że treść broni się sama.

Gdy serial się skończył, strona pozostała, a Teklak począł na niej pisać swoje refleksje na temat filmów i książek. Czytywałem to nadal regularnie, bo jego zdanie wiele dla mnie znaczyło (częstokroć więcej, niż mądre recenzje i analizy mądrych doktorów filmoznawstwa). Czasem Teklak schodził na tematy okołoludzkosocjologiczne, co bardzo mi się nieraz podobało (zwłaszcza po bardzo przyjaznym opisie Krakowa jako cudnego miejsca na Ziemi), a czasem zwyczajnie bawiło (seria autobusowa "709").

A potem Teklak ze swojej strony zniknął. Nie aktualizował jej od dobrego pół roku. Owszem, czasem zdarzały mu się kilkumiesięczne przerwy, ale spowodowane to było zawsze wysypką komputera, absolutnym brakiem czasu albo poważnymi kłopotami osobisto-rodzinnymi. I nigdy nie milczał dłużej, niż kwartał.

Dopiero jakieś dwa miesiące temu dowiedziałem się, że Teklak – mimo, że odgrażał się niejednokrotnie, że nigdy tego nie zrobi – założył rasowego bloga. Zatytułował go "Zsyp" i dodał w podtytule, że jest to "wszystko, czym nie chce zaśmiecać strony". Szkoda tylko, że odkąd go założył, nie "zaśmieca" już swojej strony zupełnie niczym. Na blogu zaczęły pojawiać się treści około filmowe i około literackie (czemu ten pieprzony Word oddziela mi słowa "około" od czegokolwiek?), ale ogromną większość notek stanowią refleksje na temat natury ludzkiej. Swoiste obserwacje quasi-socjologiczne, spisywane typowym dla Teklaka stylem.

Styl on ma niezły, co potwierdzają nawet osoby, które się na tym znają. Szkoda tylko, że jak dużo w tym gniewu. Gniewu, który udziela się czytającym, bo po przeczytaniu dwóch-trzech notek mam większą ochotę wyjść na ulicę i obić komuś buzię niż po potrójnym seansie "Fight Clubu" (wbrew temu, co niektórzy znajomi doktorzy filmoznawstwa o "Fight Clubie" myślą). Co ciekawe, sam Teklak od samego początku pisze o tym, jaki to on jest "zen a nawet Zen", jaki jest wyluzowany, jak leje na wszystko ciepłym moczem gotycko sklepionym i nic i nikt go na tym świecie nie potrafi wytrącić z równowagi. To skąd w tych tekstach tyle jadu, wkurwu i czystej nienawiści dla ludzkich przywar? Bo to nie jest zwykła obserwacja połączona z refleksją – Teklak czuje w sobie "misję", chce wszystkich nawrócić na jedyny słuszny tok myślenia, chce wszystkim swoje głębokie prawdy objawić i chce, żeby wszyscy je przyjęli i zaczęli żyć w dobrobycie i wzajemnej życzliwości.

Tylko on sam specjalnie życzliwy nie jest. Weźmy za przykład jego dwa sąsiadujące teksty –o paniach i o panach, których na pewno życzliwymi nazwać nie można. W obydwu króluje ogólna teoria, że faceci są prości jak budowa cepa, że nie rozumieją komunikatów podanych nie-wprost, że nie potrafią się domyśleć, co kobieta naprawdę myśli i co czuje. Jasne, że zgadza się to w większości z nieśmiertelnym Manifestem i że faktycznie w 98% faceci tacy właśnie są, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że pan Teklak uważa nie tylko, że tak JEST, ale też, że tak BYĆ POWINNO. A jeśli jakiś facet przez przypadek potrafi zrozumieć, co czuje kobieta, albo nie spełnia któregoś innego punktu Manufestu Teklaka, to od razu jest "cipą", "pizdą", "Tinky Winky" albo "chory psychicznie".

Znam paru takich. Znam paru, wykraczających poza te narzucone przez Teklaka na nasz podgatunek granice. Znam ich i Bóg jeden wie, jak ja tym "cipom" i "pizdom" (że użyję teklakowej terminologii) zazdroszczę. Jak ja im zazdroszczę, że potrafią być czymś więcej, niż "prawdziwymi facetami" (że użyję teklakowej terminologii), że potrafią wyjść naprzeciw potrzebom swoich lepszych połówek zanim jeszcze one sobie z tych potrzeb zdadzą sprawę. Zazdroszczę im, bo dla mnie (i nie tylko dla mnie) to jest właśnie coś, co cechuje prawdziwego faceta (już bez cudzysłowów) – to, że nie załamują rąk, nie mówią "nie umiem ci pomóc, więc pomóż sobie sama", nie mówią "mów do mnie wprost, bo nie potrafię i nie chcę się domyślać, co ci po głowie chodzi". Że są silni, uważni, zaradni i pełni zrozumienia. Że potrafią się swoimi lepszymi połówkami naprawdę zaopiekować, że są dla nich prawdziwymi partnerami, a nie chowają się za swoją źle pojmowaną "prawdziwą męskością", którą Teklak i 98% (według jego "badań socjologicznych") facetów na świecie uważają za jedyną i słuszną, której zmieniać nie należy, bo przecież się nie da.

Sam jestem jednym z takich "prawdziwych facetów" facetów, i bardzo mi z tym niefajnie. Bo naprawdę chciałbym być chorą psychicznie romantyczną cipą, o jakich z taką pogardą pisze pan Teklak.

A panu Teklakowi z całym szacunkiem powiem – wróć ty lepiej do pisania o książkach i filmach, bo obserwacje socjologiczne wychodzą ci nienajlepiej.

1 komentarz:

xavex pisze...

faceci są "prawdziwymi facetami" z natury. I nie ma w tym nic dziwnego, że kobiet nie rozumieją, do póki dobrze jakiejś nie poznają.

Ich Świat jest rzeczywiście pełen przeróżnych abstrakcji. Najlepiej opisuje go róża: piękny kwiat, ślicznie pachnący, ale jak próbujesz go chwycić, to raz trafiasz między kolce, a raz mimo iż kolca nie widać, nadziewasz się wprost na skurczybyka, który nie wiadomo skąd się tam wział.

Są, jak napisaleś, tacy którzy jednak umieją chwycić róże między kolcami. Ale oni musieli się tego jakoś nauczyć. Patrzysz z rozdziawioną gębą jak taki człowiek sobie wyśmienicie radzi, że dokładnie wie co robi. I dziwisz się. A nie trzeba się dziwić, podziwiać, tylko trzeba ćwiczyć.

Zaskakujące, jak niewielu próbuje się róży zapytać, gdzie są te kolce. Z czasem przecież się każdy nauczy.

Zaskakujące, że z czasem, gdy róże poznasz wystarczająco dobrze, tajemnicze kolce zaczynają Cię bardziej intrygować niż płatki i ich zapach. Kolce stają się dużo ciekawsze, stają się kwintesensją tego piękna, które kiedyś (teraz to już zrozumiałeś) postrzehgałes powierzchownie.

Zaskakujące, że z czasem nie potrzebujesz już ani pytać róży o kolce, ani się szczególnie przyglądać, zeby się na jakiś nie nadziać.

Poruszasz się bezbłędnie i śmiejesz się jakie to proste: wystarczyło zapytać.

Z czasem przecież się każdy nauczy, jeśli słuchał.