03 marca 2009

...oraz z eRPeGa do filmu

Swego czasu, w 1996 roku, do Polski została sprowadzona gra karciana Doomtrooper, a niedługo później – bietwna gra figurkowa WarZone. Obydwie zyskały sobie całkiem spore grono fanów (sam grałem w to pierwsze, mam jeszcze gdzieś parę niezłych kart, nawet w sumie chętnie bym znowu zagrał...), ale jakoś dziwnie nigdy do Polski nie została sprowadzona gra, będąca źródłem całego tego uniwersum – klasyczna gra RPG pod tytułem Kroniki Mutantów.

Z tego też powodu, mimo fascynacji tym uniwersum zbyt wiele o nim nie wiedziałem – ot, że w przyszłości Ziemia będzie wyschniętą, opuszczoną i ogołoconą z surowców naturalnych planetą, dawno opuszczoną przez ludzi, którzy – zrzeszeni już nie w państwa, ale w megakorporacje (Bauhaus, Capitol, Mishima, mój ulubiony Imperial oraz Cybertronic) – osiedlili się na Ksieżycu, Merkurym, Wenus, Marsie i Panie Asteroidów. Megakorporacje nieustannie toczą ze sobą wojny o surowce i tereny na tychże planetach, a oprócz nich bardzo ważną grupą jest Bractwo – potężna organizacja fanatyczno-religijna, panująca nad mistyczną mocą zwaną Sztuką, dbająca o pewien swój ustalony porządek (nie tylko modlitwami i wspomnianą Sztuką, ale też nie wahając się wykorzystywać specjalnie wyszkolonych zabójców, zwanych Mortyfikatorami). A prócz walk między sobą ludzkość zmuszona jest też do walki ze swoim potężnym wrogiem, jakim jest Legion Ciemności, przybyły z odległego wymiaru poprzez bramę w położonej na dziesiątej planecie Cytadeli, pod dowództwem pięciu Apostołów Ciemności i korzystający z Mrocznej Harmonii – potężnej mocy, która między innymi unieszkodliwia wszelkie urządzenia elektryczne.

Kilka lat temu dowiedziałem się, że ma powstać film. Kilka miesięcy temu dotarła do mnie informacja, że powstaje, a kilka dni temu (dokładniej – w Anglii) zobaczyłem ten film na DVD na półce sklepowej, więc zaraz po powrocie go ściągnąłem i obejrzałem...

Ja nie wiem, jak to jest, że wszyscy, którzy zabierają się za ekranizowanie jakiejś gry komputerowej mają cholerną manię przerabiania wszelkich podstaw fabuły takiej gry, tak, jakby myśleli, że na potrzeby filmu są w stanie wymyśleć lepszą. Weźmy takiego "Dooma" – w grze chodziło o to, że w dwóch laboratoriach na dwóch księzycach Marsa – Fobosie i Deimosie – prowadzone były eksperymenty nad teleportacją, w trakcie których zostały otwarte bramy do innego wymiaru i wylazło stamtąd stado wrednych stworów, które dzielni marines mieli później wymordować. Nie jest to może najwyższych lotów fabuła, nie powala ona odkrywczością ani geniuszem, ale na pewno bije to na głowę te brednie, jakie zamiast tego zostały wymyślone w filmie – coś o dwudziestym czwartym chromosomie, dającym nadludzkie zdolności, ale potrafiącym też zamienić w potwora... Podobnie niech-będzie-po-stokroć-przeklęty Uwe Boll postępuje z każdą grą, jakiej się tknie, że o "Street Fighterze" z Van Dammem nie wspomnę. Film "Kroniki Mutantów" Stephena Huntera z Thomasem Jane i Ronem Perlmanem, będąca pierwszą w historii filmową adaptacją gry RPG (bo o ile mi wiadomo, nigdy nie powstał film na podstawie Warhammera czy Earthdawna) dowodzi, że gry fabularne pewnie czeka ten sam los.

Generalnie – z uniwersum gry pozostało bardzo niewiele, i jest to bardzo bolesne, bo wycięto akurat najbardziej soczyste kawałki: okrojono megakorporacje do czterech (zlikwidowali Cybertronic), Bractwo ogołocili ze Sztuki i sprowadzono do kilku starców w czerwonych i białych habitach oraz milczącej zabójczyni (a gdzie Sebastian Crenshaw, Mortyfikator? gdzie Arcyinkwizytor Nikodemus? gdzie Kardynałowie Durand i Dominik?), Ziemię ukazali jako wciąż żywa i zamieszkałą, o koloniach na innych planetach ledwo wspominając, a wreszcie – cały Legion Ciemności sprowadzili do bandy pokracznych nekromutantów z kosami zamiast dłoni, zaciągających prawie martwych ludzi do piekielnej Machiny, zmieniających ich w sobie podobnych. Ani słowa o Mrocznej Harmonii, o Behemotach czy Apostołach.

Na dodatek film bardzo kiepsko przedstawia świat – dowiadujemy się, że mamy rok 2707, po czym zostajemy rzuceni w wir bitwy między korporacjami, w której co prawda poznajemy paru głównych bohaterów, ale głowę nam zaprząta, czemu bitwa, tocząca się 600 lat w przyszłości wygląda wypisz-wymaluj jak okopowe walki z I Wojny Światowej, gdzie żołnierze mają maski gazowe, strzelają ze strzelb albo wielkich armat, czołgi są pokraczne, hełmy mało praktyczne, a pancerzy brak. Już dzisiaj wojny prowadzone są zupełnie inaczej – mamy samosterujące rakiety, mamy zdjęcia satelitarne, supernowoczesne niewidzialne samoloty, nikt już nie przesiaduje w okopach – czemu za 600 lat wojny będą prowadzone tak, jak sto lat temu?

Dopiero lektura skrótu historii uniwersum naprowadziła mnie na rozwiązanie – Kroniki Mutantów to jest steampunk. Działanie Mrocznej Harmonii spowodowało absolutny brak możliwości polegania na sprzęcie elektronicznym, więc technologia musiała cofnąć się do IX wieku, i wszystkie maszyny działają na zasadzie pary oraz czystej mechaniki. Po tym rąbku informacji, który niestety w żaden sposób nie jest w filmie uwidoczniony (a także – przez wgląd na brak Mrocznej Harmonii – usprawiedliwiony) film zacząłem oglądać już pod zupełnie innym kątem, i wtedy – mimo bardzo po łebkach potraktowanej ekspozycji, żałośnie wręcz prostej uproszczonej fabuły, bardzo tanich chwytów fabularnych, fatalnego miejscami aktorstwa (lub jego braku) – zaczynał mi się podobać. I przyznać muszę, że da sie go oglądnąć, jest parę fajnych tekstów, a steampunkowe rozwiązania są naprawdę ciekawe.

Szkoda tylko, że cały świetny potencjał, jaki kryło w sobie uniwersum Kronik Mutantów został tak rozmieniony na drobne. Jasne, że film miał malutki budżet i był w dużej mierze niezależny (widać, że większość scenografii jest cyfrowa), ale w takim razie szkoda, że nie zabrali się za niego wtedy, gdy mogli sobie pozwolić na coś bardziej ten potencjał wykorzystującego.

Szkoda, bo to była chyba jedyna taka szansa, żeby przybliżyć Kroniki bardziej masowemu odbiorcy. Następnej pewnie już nie będzie.

Mam nadzieję, że gdyby kiedyś miał powstać jakiś film z uniwersum Warhammera (chętnie zobaczyłbym ekranizację opowiadania "Syn czarodzieja" – bardzo mroczne, w sam raz) czy Earthdawna (pasowałaby do tego estetyka "Star Wars: The Clone Wars", przemieszana z bajecznymi kolorami anime "Metropolis" z 2002 roku), będzie potraktowany bardziej sprawiedliwie...

Brak komentarzy: