24 marca 2009

Joss Whedon potrafi

J.J. Abrams, który zdobył moje uznanie (i dużo tusków) trzecią częścią "Mission: Impossible", świetnym "Cloverfieldem", a nade wszystko najlepszym długotrwającym serialem "Lost", swoim ostatnim dziełem – serialem "Fringe" – mocno mnie jednak rozczarował. Nie dość, że nie ma w nim nic świeżego – serial wygląda jak "Archiwum X", w którym zamiast kosmitów mamy szemraną korporację – to jeszcze ani trochę nie wciąga nastrojem (bo nie bardzo ma czym), postacie wydają mi się jednowymiarowe, ich dramaty – miałkie, a dialogi – drętwe. Naprawdę, nawet John Noble jako zwariowany profesor, Joshua Jackson jako jego syn i Lance Reddick jako szef-agent FBI nie są w stanie zapewnić mi rozrywki, jakiej po tym serialu oczekiwałem.

Od początku nie zachwycał, ale ja jednak dawałem Abramsowi szansę, że może po paru odcinkach wyjdzie coś naprawdę niesamowitego, coś, czego się zupełnie nie spodziewam (twórca "Losta" nauczył mnie spodziewać się niespodziewanego), ale nic takiego nie miało miejsca. Niech dowodem na to będzie fakt, że jeden z odcinków zakończył się cliffhangerem w postaci porwania głównej bohaterki, a ja od tego czasu nie obejrzałem ani jednego więcej...

Tymczasem w świecie seriali istnieje jeszcze jedno nazwisko, na którego dźwięk zaraz szybciej mi bije serce. Joss Whedon, choć jego dzieł widziałem jedynie około 800 minut (13 odcinków + 2 filmy), to uważam go za absolutnego geniusza. I nie tylko ja. Dziełem tym był bowiem serial "Firefly", najlepszy serial, jaki widziałem ever, i jestem jednym z bardzo wielu dusz, które nigdy telewizji FOX nie wybaczą tego, jak fatalnie to arcydzieło potraktowała (nie dość, że ucięli serial po 13 odcinkach, to jeszcze nie puścili w telewizji wszystkich, na dodatek w złej kolejności). Powszechna opinia o Whedonie jest tak dobra, że aż chyba kiedyś się przemogę i oglądnę jego pierwsze dzieło – "Buffy, postrach wampirów", który, jak wszelkie znaki na ziemi i niebie dowodzą, jest lepszy, niż wygląda.

Whedon właśnie przedstawia nam swoje nowe dziecko - serial "Dollhouse". Jednak z powodu czegoś, co nazywane jest Efektem Świetlika (The Firefly Effect), wiele osób – w tym ja – jakoś boją się spróbować, z czym to się je, bo pewnie jeszcze kilka odcinków i znowu wspaniała telewizja FOX pośle to do diabła, gdy my już zdążymy to pokochać...

Przemogłem się jednak, spróbowałem, i... no, do cholery, jak ten człowiek to robi? Już po kwadransie trwania pilota piałem z zachwytu, i nie przestałem piać przez cały czas trwania wszystkich sześciu odcinków, jakie dotychczas wyszły. A teraz jestem na głodzie i moje życie trwa od czwartku ("Lost") do soboty ("Dollhouse") i znowu do czwartku, i tak w kółko.

Tytułowy domek dla lalek jest tajną, nielegalną, miejsko-mityczną organizacją, która "posiada" osoby z wyczyszczonymi osobowościami do wynajęcia. Gdy pojawia się jakiś bogaty i wpływowy klient z pewnymi konkretnymi zachciankami albo potrzebami, taka "lalka" jest wypełniana konkretną osobowością (w tym – zestawem wspomnień oraz umiejętności, od sportów ekstremalnych przez negocjacje, włamywanie się po, rzecz jasna, seks) i wypożyczana na czas zadania.

My śledzimy losy jednej z tych lalek, Echo (Eliza Dushku, filmowa córka Schwarzeneggera z "Prawdziwych Kłamstw"), która coraz częściej ma przebłyski czegoś poza instalowanymi wspomnieniami, jej ochroniarza Langtona (Harry Lennix, Lock z dwóch ostatnich "Matriksów"), a z drugiej strony – niepokornego agenta FBI Paula Ballarda (Tahmoh Penikett, Helo z "Battlestar Galactica"), który stara się organizację wytropić. W pozostałych rolach – szefowa organizacji, genialny geek-wynalazca technologii implantów osobowości, pani doktor, inne lalki oraz śliczna sąsiadka pana agenta, która – rzecz jasna – na niego leci... a może tak ją zaprogramowano? ;) Acha, no i mamy jeszcze wątek jednej (właściwie "jednego", bo to facet) z "lalek", Alpha, który oszalał, wymordował większość załogi domu dla lalek, po czym urwał się ze smyczy i tyle go widzieli...

Generalnie – Joss Whedon potrafi. Chyba nawet bardziej potrafi, niż J.J. Abrams. Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że FOX nie zachowa się jak ostatnia szmata i wreszcie doceni tego talent, nie skazując serialu na śmierć antenową po 13 odcinkach...

1 komentarz:

Joanna Zadrożna pisze...

Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !