27 lutego 2008

Niewłaściwa właściwość

W oczekiwaniu aż kolega naprawi co zepsuł w aplikacji, żebym ja mógł robić coś poważniejszego, zajmuję się takim drobnym taskiem, który został mi podrzucony przez szefa.

Mianowicie klient zażyczył sobie, żeby komunikaty błędów były wyświetlane po polski, więc kazano mi przetłumaczyć wszystkie (zebrane w jednym pliku) na nasz język ojczysty.

Czytam więc te komunikaty jeden po drugim i co raz wybucham śmiechem na myśl o tym, jak idiotycznie to będzie brzmiało, jak niezrozumiałe to będzie, gdy zastąpię oryginalne słowa naszymi polskimi odpowiednikami (ci, co się spotkali ze "zrębem programowym" wiedzą, o czym mówię), a jednocześnie jest mi żal biednych użytkowników, którzy dostaną taki - przetłumaczony przeze mnie - komunikat i będą zachodzić w głowę, co też autor miał na myśli.

Żeby nie być gołosłownym - oto kilka przykładów:

"Message property value invalid: {0}" - property to "właściwość", invalid znaczy "niewłaściwy", a więc - niewłaściwa właściwość? Biedni użytkownicy...
"Element has xsi:nil attribute but is not nillable" - przecież jak przetłumaczę słowo nillable, to oni już totalnie nie będą wiedzieć, o co chodzi. Biedni użytkownicy...
"Invalid xsi:type qname: ''{0}'' " - moje ulubione. No i co z tym zrobić? "Niewłaściwa qnazwa xsi:typu"? Biedni użytkownicy...
"An attribute of type xs:ID is not allowed to have a default or fixed constraint." - znam słowo constraint, ale słowa ograniczenie już nie. Przynajmniej w kontekście informatyki. Biedni użytkownicy pewnie też nie.
"KHK: TBD" - bez komentarza. Nawet o biednych użytkownikach...
"Invalid xpath value in field: {0}" - dobra, z tym sobie jeszcze dałem radę, ale...
"Invalid xpath value in selector: {0}" - ...selector? Co to jest? Selektor? Wybornik? Wybieracz? Pole wyboru? Biedni użytkownicy...
"Illegal namespace for attribute declaration: {0}" i "Enumerated value ''{0}'' invalid: {1}" - ...wszystko bym jeszcze jakoś zniósł, ale jak napotkałem słowa enumerated i namespace, to stwierdziłem, że bez notki na blogu się nie obejdzie. Jasne, że są polskie odpowiedniki, ale framework też ma polski odpowiednik, i co? Biedny ja...

Na sam koniec:
"Invalid xpath in identity constraint: {0}" = "Niewłaściwe xpath w ograniczeniu tożsamości: {0}"
- już widzę ten wyraz twarzy biednego użytkownika, ilustrujący jednoznaczne "what the fuck?"...

Już wolę stare, dobre klepando...

Znad klawiatury pozdrawia eX

PrzedPS: Już miałem skończyć marudzenie, ale... "Particle Derivation OK"? Proszę Was...

PS. Przy tłumaczeniu słucham "Murder Ballads" Cave'a. Czy myślicie, że to się źle dla kogoś skończy? ;)

23 lutego 2008

Zrzut pamięci

1. STUDIA: W mojej znienawidzonej Sali 201 C-3 są nowe, piękne, bajeranckie komputery ze stuningowanymi obudowami i ekranami LCD. Bardzo jest to miłe, że zadbano o warunki pracy w tym pokoju, zwłaszcza, że w tym semestrze będziemy tam mieli dość wymagające zajęcia z baz danych.

Drugą ciekawostką jest to, że na owych zajęciach każdy z nas dostanie swoją bazę w PostgresQLu, na której będzie ćwiczył, uczył się i pracował w ciągu semestru. A wszystkie bazy zostały umieszczone na serwerze borg.ia.agh.edu.pl – w ten sposób nasza uczelnia daje nam wyraźny komunikat: "all your base are belong to us" ;)

2. MUZYKA: "Into the Night" grupy Satellite, które kupiłem sobie kilka notek temu w Cornerze, odkrywa przede mną kolejne niesamowite cechy. Przede wszystkim utwór "Don't walk away in silence", a dokładniej jego refren, który jest kością niezgody między mną a Liptonem i Grzesiem. Mózgi mianowicie uważają... tu zacytuję:

eXistenZ (24-01-2008 15:10)
nie wiem, co wy chcecie od don't go away

eXistenZ (24-01-2008 15:10)

nic do niej nie mam.

Lipton (24-01-2008 15:11)

to chcemy ze jest MEGA zajebisty, naprawde, piekna muzyka
i piekna melodia, i wtedy kiedy juz sie dajesz poniesc tej magii
wchodzi refren i sprowadza cie na ziemie z taka predkoscia
ze nie wiesz co sie dzieje

Lipton (24-01-2008 15:12)

takie mega KOMBI sie z tego robi

Dla mnie to jest niepojęte. Czasami odnoszę wrażenie, że my posiadamy różne wersje tej płyty, gdzie ich refren jest beznadziejny, a mój rewelacyjny jak cała reszta tej przepięknej piosenki...

Drugim odkryciem jest utwór "Heaven can Wait", który razem z Anią pokochaliśmy – jest naprawdę piękny i taki... nasz :)

A trzecim jest zakończenie. Kunszt, z jakim zespół Satellite zakończył ostatni utwór (świetny "Forgiven and Forgotten" – swoista polemika z płytą The Corrs ;) sprawia, że ma się ochotę po prostu zapuścić całą płytę jeszcze raz. Autentycznie, "Into the Night" jest właśnie jedną z tych płyt, którą można słuchać w kółko i bez końca, bo jak się skończy, to proces myślowy przebiega tak: "O, płyta się skończyła, to może zmienię... a nie, bo to takie fajne jest, nie zaszkodzi jeszcze raz..." i tak w kółko, while (true).

3. PODPATRZONE: Już dawno to miałem zamieścić:


Ciekawe, czy to apetyt jest siostry Faustyny, czy może te dzieci?

4. REFLEKSJA: A w czwartek idąc na zajęcia zauważyłem, jak jakiś koleś obok wejścia do C-3 na AGH remontował ścianę. Tak mnie to natchnęło, że aż postanowiłem zrobić zdjęcie:

A zrobiłem je, bo skojarzyło mi się z filmami Gilliama albo książkami Dicka – w ich światach coś, co jest z zewnątrz i na pierwszy rzut oka ładne, piękne, solidne, trwałe, dobre i normalne po bliższym przyjrzeniu się, albo zajrzeniu za fasadę, okazuje się ukrywać prawdę o zepsuciu, brzydocie, złu albo czymś bardzo, bardzo nienormalnym (wszechobecne rury kanalizacyjne w domu Sama Lowry'ego w "Brazil" Gilliama albo – choć to jeden z naprawdę wielu przykładów z dzieł Dicka – tytułowe "Nieprzystosowanie" głównego bohatera opowiadania o parakinetykach).

Nie mówię, że AGH jest złem za fasadą profesjonalizmu, czy coś, ale te proste i zwyczajne cegłówki, ukryte za stylowymi betonowymi płytami wywołały u mnie taką refleksję o sile pozorów...

21 lutego 2008

Estymacja

Rano w pracy Michał, mój bezpośredni przełożony, planował dla mnie kolejne zadanko na przyszły tydzień.

Michał: Jak myślisz, ile czasu ci to zajmie? Estymuj.
Ja: To zawsze jest trudne pytanie. 16 godzin? Może zdążę w 8.
Michał: Ale pamiętaj, że jest to estymacja wiążąca.
Ktoś z pokoju: A co to znaczy?
Michał: To znaczy, że jak powiesz 16 godzin, to ma być w 16 godzin.
Ja: A jak zrobię szybciej, to mogę się przez resztę czasu opierniczać?
Michał: No, wiesz... jasne.
Ja: To ja nie bez kozery powiem pińćset :)


17 lutego 2008

Drogie panie...

Wróciłem właśnie z kina z "Lejdis" i muszę napisać, wbrew ostrzeżeniom Dominiki i Blejza, a zgodnie z opiniami wielu, wielu innych, znanych mi osobiście i nieznanych osób, że film jest zajebisty. Naprawdę, bardzo mi się podobał, bawiłem się przednio, śmiałem do rozpuku, wzruszałem tak akurat i po raz kolejny stwierdzam, że panowie Konecki + Saramonowicz (plus ten trzeci, którego nazwiska niestety nigdy nie mogę spamiętać) są bezbłędni. Choć tym razem – z przyczyn oczywistych – pomagały im różne panie, tak żony, jak i nieżony.

Bo sami faceci nie potrafiliby napisać i zrobić tak błyskotliwego filmu, który można nazwać komedią romantyczną (bo jest komediowo, i jest romantycznie), a który jednocześnie jest - jak na ten gatunek – bardzo inteligentny, a przy tym nie oderwana od rzeczywistości w takim stopniu, jak "Nigdy w życiu!" i inne, podobne gówna z ostatnich lat, albo ta przeklęta "Samotność w sieci". Kluczem do sukcesu mogło być opowiedzenie historii nie jednej pary, która schodzi sie i rozchodzi (jak zwykle w takich filmach), ale aż czterech przyjaciółek, z których każda ma swoje perypetie, a które wciąż trzymają sie razem i potrafią sobie pomagać z kreatywnością, do której Bridget J. nigdy nie dorośnie. Bliżej im do pewnych Pierwszych Żon z pewnego amerykańskiego filmu.

Oczywiście, że można narzekać, że film nie jest specjalnie zaskakujący i odkrywczy, że wszystkie żarty i teksty już kiedyś były, ale uważam, że w tym filmie jest to skomponowane iście wspaniale, a nawet jak się widziało sto tysięcy podobnych filmów albo czytało podobnych książek, to zwyczajnie można wyłączyć ciągłe analizowanie tego, co się dzieje na ekranie, i zgadywanie, co będzie dalej, i wtedy można po prostu na filmie dobrze się bawić. A skoro nawet mnie się udało ten wiecznie analizujący koprocesor wyłączyć (bo naprawdę już od pierwszej sceny można domyśleć się, kiedy akcja się skończy i dość szybko można wykoncypować, kto z kim i dlaczego, ale po co sobie psuć zabawę?) - to chyba jest to możliwe. A jak już się wyłączy, to zabawa jest przednia.

Bardzo się cieszę, że udało nam się nakręcić wreszcie dobry i zabawny film z tego gatunku – taki, który trwa tych 135 minut, a wcale się nie dłuży, który nie razi niedorzecznościami (w stylu drewnianego domu zbudowanego bez środków w trzy miesiące) i jednocześnie nie wali standardami (przynajmniej nie większymi, niż znamy z naszych własnych doświadczeń). Myślę, że takie wyważenie jest naprawdę niemałą sztuką (w sensie – warsztatowo, bo film Sztuką przez wielkie "S" nie jest, ale kto mówi, że powinien?), która udała się panom K. i S. pierwszoklasowo.

I na koniec – mój znienawidzony product placement. Jakżesz niesamowite jest obejrzenie wreszcie filmu (polskiego), gdzie nie jest on tak zajebiście boleśnie rażący. Jasne, że można wymienić kilkanaście marek produktów, które się w filmie pojawiają, ale przecież do jasnej ciasnej, nie da się zrobić realistycznego filmu, gdzie wszystkie produkty znajdują się w bezimiennych, szarych paczkach/puszkach/kartonach/butelkach. Nazwy widać, ale nigdy nie zajmują pierwszego planu i zauważa się je tylko, jak bardzo się na tym skupia (no, może poza jednym ujęciem z Radiem Zet, ale to wyjątek) – wspaniała odmiana po "Samotności w sieci", gdzie logo mBanku (między innymi) było jebnięte na chama na całym ekranie.

Konecki i Saramonowicz rządzą. Nie mogę sie doczekać kolejnego ich filmu. Może to być "Lejdis 2", nic nie stoi na przeszkodzie :)

PWN3D, czyli dlaczego nie należy żartować z psychologami

Impreza potrójnie urodzinowa Blejza, Dominiki Blejzowej oraz Viggena. Wyszedłem do toalety i będąc w niej zwróciłem uwagę na spłuczkę ponad klozetem, która nie dość, że była wypukła, to jeszcze miała lustrzaną powierzchnię. Dawało to dosyć ciekawy efekt optyczny, który postanowiłem użyć w celu zażartowania sobie z gospodarza (którego, oczywiście, serdecznie pozdrawiam).

Wróciłem więc do stołu i spytałem obecnego tam Michała, studenta psychologii, czy nie uzna za ciekawy faktu, że spłuczka nad klozetem powoduje efekt lustra powiększającego. Wiecie, co mi odpowiedział? "Byłem tam i nie zwróciłem na to uwagi. Nikt inny też nie zwrócił uwagi. Z psychologicznego punktu widzenia ciekawe jest, czemu akurat ty zwróciłeś."

Krótko mówiąc: I got PWN3D :)

Note to self: ostrożnie z żartami w obecności psychologów :D

PS. Ogólnie impreza była zajebista i ja chcę takich więcej! Dzięki wszystkim i raz jeszcze wszystkiego naj dla sole... jubilatów!

PS2. A jak juz przy imprezach jesteśmy, to za tydzień przyjeżdża Karolina i w niedzielę z tej okazji (oraz częściowo z okazji moich imienin, ale na tyle częściowo, że nie będę stawiał ;) zapraszam wszystkich do Fisher Pubu na Grodzkiej na dosyć dużą imprezę karaoke. Nie zawiedzcie, zbierzcie się w sobie, weźmijcie się w garść i odważcie się zjawić i dobrze się pobawić :)

15 lutego 2008

Jak powstają Arcydzieła?

Zacząłem przed chwilą oglądać, z mojego wielce wypasionego pięciopłytowego wydania Blade Runnera, dokument "Dangerous Days", opisujący bolączki powstawania tego arcydzieła. Dokument składa się z kilku części, a ja mam z nim podobnie, jak z ostatnim Harrym Potterem albo z serialem "Californication" - jednocześnie chcę to połknąć od razu, na raz, w całości, a jednocześnie chcę się delektować, poznawać tą historię powoli, po trochu, małymi kęskami... Zdarza mi się nawet robić stopklatkę i napawać się pojedynczymi obrazami.

Na razie oglądnąłem pierwszą część dokumentu, o powstawaniu scenariusza, i zastanawia mnie, czy to zawsze tak było, że najwspanialsze dzieła powstawały w tak trudnych warunkach, w ciężkiej atmosferze, tworzonej przez wielu bardzo utalentowanych ludzi, którzy są zbyt wielkimi osobowościami, żeby móc bez zgrzytów ze sobą współpracować... W takiej atmosferze Beatlesi nagrali genialną płytę "Abbey Road", podobnie też było w studiu, gdy Pink Floydzi tworzyli swoje dwa największe dzieła - "Ciemną Stronę Księżyca" i "The Wall".

W przypadku Blade Runnera w jednym miejscu zebrali się pierwszy scenarzysta, Hampton Fancher, który nadał filmowi nastrój poetycki i mroczny, ale gdy nie mógł znieść konieczności ciągłego nanoszenia poprawek ("Spróbuj tego, spróbuj tamtego...") został odsunięty i zastąpił go David Peoples, który jego - niezły, choć przegadany i nieco nieskładny fabularnie - tekst przerobił na coś bardziej filmowego, szybszego i brutalniejszego (nie tylko w znaczeniu fizycznej przemocy, ale generalnie wizji). A nad wszystkim czuwał Ridley Scott, który polał wszystko dużą ilością futuryzmu i uraczył
szczyptą mistycyzmu i filozofii.

(szczegóły odnośnie fabuł filmu i książki zostawiam na kiedy indziej - już niedługo, bo właśnie sobie przypomniałem i do niej powróciłem - gdy będę pisał o grze "Blade Runner")

Fascynujące jest poznawanie kulis powstawania takich fenomenalnych dzieł. Odkrywanie, że coś tak doskonałego powstawało w takich trudach i takich bolączkach, w tak trudnej atmosferze. Ale może gdyby nie było tego bólu, to teraz nie byłoby tego piękna i tej magii?

14 lutego 2008

Pluszaki

Może i mam tych 23 wiosen na karku, ale jednak trochę (trochę???) z dziecka wciąż we mnie tkwi (jak we Friendsach, gdy jedna z dziewczyn Joego powiedziała o nim "There's a child hidden inside this man", co moj idol Chandler skomentował słowami: "Yes, and the doctors say if they removed it, he'll die.") Jednym z dowodów na to jest lista moich wymarzonych pluszaków.

Jednak myślę, że są to pluszaki dość nietypowe i tak naprawdę chciałbym je mieć nie z powodu mojego zdziecinnienia (akurat ono manifestuje się w wielu innych dziedzinach ;), co raczej z powodu mojej duszy zbieracza lub kolekcjonera. Bo o ile jeszcze chęć posiadania pluszowego Totoro jest zrozumiała dla wszystkich, którzy widzieli wiadomy film Miyazakiego, to już dwie pozostałe pozycje na liście są dosyć kuriozalne.

Przede wszystkim pluszowy Cthulhu. Pomysł, żeby z oślizgłego i mackowatego wielkiego przedwiecznego stwora czy bóstwa z opowiadań Lovecrafta zrobić sympatyczną przytulankę jest iście genialny. I widać, że chwycił, bo powstało jego wiele odmian (w tym świąteczna). A ponieważ jestem wielkim fanem Lovecrafta i jego twórczości (a "Zew Cthulhu" uważam za najlepsze jego opowiadanie), to chyba zrozumiałe, że do pluszowego Wielkiego Przedwczesnego zapałałem silnym afektem :)

Co ciekawe, wspomniałem o idei pluszowego Cthulhu w prezentacji nt. Lovecrafta, którą przygotowałem na Podstawy Użytkowania Komputerów, i koleś, któremu pracę prezentowałem, wspomniał, że można go kupić w krakowskim Bardzie. Moja Lepsza Połówka nawet się tam wybrała - choć to zupełnie nie w jej stylu miejsce - w celu sprawienia mi prezentu bodaj imieninowego, i odważyła się spytać, ale sprzedawca tylko dziwnie spojrzał. Szkoda.

Ale jeśli myślicie, że oślizgły pluszak, czy raczej pluszowy oślizglak to szczyt wszystkiego, to jesteście w błędzie. Albowiem kilka miesięcy firma Valve - twórcy serii Half-Life oraz gry Portal, jednej z najbardziej niezwykłych i pomysłowych gier komputerowych w historii - wynieśli swoją pomysłowość na wyższy poziom, wydając pluszową Companion Cube. Kto w Portala grał, ten wie, kto nie grał - nie będzie do końca potrafił zrozumieć powszechnego uwielbienia, jakim gracze obdarzyli tą wielką, metalową skrzynię z serduszkiem. Ale zrozumieli to twórcy, którzy w swoim geniuszu postanowili wydać pluszową wersję metalowej skrzynki - i nie przeliczyli się! Ponoć pierwsza, wielotysięczna seria przytulanki rozeszła się w ciągu dwóch godzin! Mam jednak nadzieję, że będą następne...

Nie wiem jeszcze, jakie mogą powstać przytulanki, które swoim pomysłem przebiją powyższe.
We wczorajszym "Metrze" był artykuł o ekranizacji "Hobbita" i o problemach prawnych, które wytwórnia New Line ma ze spadkobiercami Tolkiena. Jest w nim też wspomniane, że Peter Jackson nie będzie reżyserował prequelu "Władcy Pierścieni":
Produkcja dwuczęściowego filmu ma ruszyć w przyszłym roku, a premiery odbędą się wlatach 2010 i 2011. Producentem wykonawczym został twórca poprzednich części Peter Jackson, a reżyserem zapewne będzie Giuseppe Tornatore.
Że tak sparafrazuję wyszukiwarkę Google'a:

Czy chodziło ci o Guillermo del Toro?

07 lutego 2008

throw Up = new Exception();

Kilka dni temu xkcd uraczyło nas ciekawym przyrównaniem segfaulta do niemiłego przebudzenia, a ja, od tygodnia pracując nad serwerem aplikacji na bazie JBossa, oglądając kilkunastoekranowe zrzuty stack trace'ów, migające mi przed oczami z okazji każdego wyjątku w aplikacji, pozwoliłem sobie na podobne przyrównanie.

Drodzy javowcy, którzy to czytacie - czy javowa aplikacja rzucająca wyjątek nigdy nie skojarzyła się Wam z rzygającym człowiekiem? Wyobraźcie sobie, że zjedliście coś tak okrutnie niedobrego i niezdrowego, że Wasz organizm momentalnie zareagował zwróceniem tego wraz z resztą zawartości żołądka - czy nie tak wygląda przypadkiem PrintStackTrace? ;) Przy bliższej analizie takie wymiociny potrafią doprowadzić do rozpoznania przyczyny tej mocnej reakcji, a przy okazji można obejrzeć niedawną historię żywienia - tak samo jest ze zrzutem ze stosu. No i, rzecz jasna, te przesuwające się przed oczami setki linii przywodzą na myśl takie obrazowe, filmowe wręcz wizje pawi puszczanych z siłą i intensywnością co najmniej armatki wodnej ;)

Takie przynajmniej mam skojarzenie ostatnimi czasy i uważam, że bardzo jest trafne ;) I chyba coś w tym jest, skoro "wymiotować" po angielsku jest "throw up", a co się robi z wyjątkiem? No, właśnie ;)