29 listopada 2008

Mała Moskwa, Wielki Film

.....proszę państwa, po fatalnym samobóju Szumowskiej druga połowa zakończyła się remisem 1:1, ale wspaniała akcja Waldemara Krzystka w dogrywce sprawiła, że mecz zakończył się zwycięstwem dwa do jednego Dobrego Polskiego Kina nad tym złym. Kibice szaleją....

Nie wiem, która to była minuta filmu, bo nie miałem zegarka, a komórkę zawsze w kinie wyłączam (co, uważam, powinni robić wszyscy, i jest to akcja równie warta uwagi, co dobieranie odpowiednich staników), ale wiedziałem, że w tej samej minucie na "33 Scenach..." już kląłem i chciałem, żeby ten szit sie skończył. Na "Małej Moskwie" natomiast do samego, samiutkiego końca powstrzymywałem się, żeby wykrzyczeć, a nawet wyszeptać Ani, jaki ten film jest zajebisty. Powstrzymywałem się, bo nie chciałem zapeszać, ale nie zapeszyłbym, bo zajebisty pozostał już do samego końca.

W ostatniej scenie – podobnie jak Teklak oglądając "Before Sunset" – modliłem sie, żeby to właśnie była ostatnia scena, żeby tutaj zakończyli i nie szli dalej, żeby przypadkiem nie zepsuli tego wspaniałego wrażenia... i nie zepsuli. Jeszcze dali pod napisy powtórkę sceny ze zjawiskową Svetlaną Khodchenkovą śpiewającą Demarczyk z tekstem Tuwima ("Grande Valse Brillante"), a ja dosłownie chciałem wstać i bić brawo. A potem wyjść i wejść jeszcze raz, by od razu ten film jeszcze raz obejrzeć.

Taki to był film.

Zachwycający.

I można o naszej historii mówić bez patetyzmu i nadęcia. Można pokazywać sowietów tak, że aż chce się krzyczeć w stronę ekranu "wy skurwysyny", a jednak jako ludzi z krwi i kości. Da sie pokazywać historie przyziemne z potężnym ładunkiem emocjonalnym, a bez sztuczności, bez bolesnych skrótów myślowych, czerni i bieli oraz subtelności mamuta. Da się.

Lektura obowiązkowa. A ja poproszę o więcej.

1 komentarz:

Alicja Poznańska pisze...

Ładne zdjęcie w Profilu. :)

Ciekawy tytuł bloga.

Pozdrawiam,
Alicja