01 grudnia 2008

Do przodu

Moja firma na mikołaja dała mi wspaniały prezent w postaci kupy wolnego czasu. Wysłali mnie mianowicie na miesięczny, bezpłatny urlop. Szkoda mi jednej pensji, którą jestem w plecy (zwłaszcza, że w połączeniu z przedmiesięczną stłuczką odbiło mi się to po kieszeni), ale postanowiłem ten czas przeznaczyć na pożyteczne rzeczy. Jestem jak Korben Dallas, który w najgorszej sytuacji ("- You are fired!") potrafi znajdować pozytywne strony ("- Well, at least I won lunch."), i zgodnie z tą filozofią mam zamiar przez grudzień nadgonić na uczelni (w tył i w przód), rozszerzyć swoje kwalifikacje i poznać parę nowych technologii (Spring przede wszystkim), a także ponadrabiać trochę zaległości towarzystkich i pospotykać się z dawno nie widzianymi, a drogimi mi ludźmi (strzeżcie się!).

A tymczasem byłem w sobotę u rodziców. Bo, jak może nie wszyscy wiedzą, ok. półtora miesiąca temu wyprowadziłem się z domu, w którym spędziłem dokładnie połowę swojego dotychczasowego życia. Wynająłem pokój w bardzo fajnym mieszkaniu na nowym osiedlu na północy Krakowa, u sympatycznego informatyka z IBM-a, i teraz mam dokładnie trzy minuty piechotą do pracy.

Pokoik mam nieduży, ale w zupełności wystarczający, umeblowany i wygodny, a mieszkanie jest po prostu zajefajne – nowoczesne, schludne, przemyślane i o bardzo wysokim standardzie. W ramach przeprowadzki przeniosłem najważniejsze dla mnie książki, całą wideotekę, ale bez audioteki, bo nie posiadam niezależnego sprzętu grającego (i nieprędko posiadać będę, zważywszy na wspomniane cięcia budżetowe). W sobotę byłem więc u rodziców, zabrać jeszcze kilka rzeczy, o których zapomniałem, a które mi się przydadzą, i odkryłem, że mimo plakatów na ścianach, rzeczy na półkach, w szafach i szufladach, że to już nie jest moje miejsce. Mój pokój przestał być moim pokojem – pod moją nieobecność ojciec zrobił sobie tam bazę wypadową, zainstalował tuner TV do komputera i czasem chodzi tam cos oglądnąć. I pali, a ja nigdy w moim pokoju nie pozwalałem palić.

Ale to nawet nie o to chodzi. Po prostu – przestałem czuć, że to jest moje miejsce. I właśnie dlatego, choć dotychczas używałem określenia "mieszkanie" dla miejsca, w którym mieszkam teraz, i "dom" na dom rodziców, to teraz, od soboty, przyłapuję się, że "mieszkanie" stało się "domem", a "dom" to po prostu "u rodziców". Ja już tam nie mieszkam.

I nawet jeśli mieszkanie u Krzyśka (tak się nazywa mój współlokator) jest tylko na jakiś tam okres czasu, to nie widzę tego, żebym po jego upływie wrócił do... no właśnie, do rodziców. To się po prostu już nie stanie. Mój pokój przestał być moim pokojem i ja nie przeprowadzę sie do niego z powrotem. Gdy przyjdzie czas, pójdę dalej, w nowe miejsce, do nowego mieszkania, nowego pokoju, który stanie się dla mnie domem.

Może i jest mi trochę przykro, ale przecież taka jest naturalna kolej rzeczy. Jak iść, to tylko do przodu. Przeszłość zostawiać w przeszłości. Jest mi przykro, bo to tak, jak ze starymi mailami, które, jak się okazało, bezpowrotnie niedawno straciłem – dziewięć lat korespondencji elektronicznej przepadło bez śladu i już nigdy nie wróci. Było mi to drogie i było dla mnie ważne, i jest mi oczywiście przykro, ale iść trzeba naprzód.

Brak komentarzy: