11 listopada 2008

Quantum of Bond

Dobra, przyznaję – piosenka z nowego Bonda jednak jest fajna. Psioczyłem na nią, bo na początku do "Quantum of Solace" miała śpiewać Amy Winehouse, ale nic z tego nie wyszło (złośliwi twierdzą, że zaćpała ;). Szkoda, bo z jej głosem i stylem wierzę, że byłoby to coś świetnego – dowód tutaj. I dlatego nie mogłem się przekonać do "Another Way to Die" autorstwa i w wykonaniu duetu Alicia Keys i Jack White (z The White Stripes) – brzmiało to trochę podobnie do piosenki Lulu z "The Man with the Golden Gun", ósmego filmu z Bondem, zgodnie uznawanej za najgorszą bondowską piosenkę do dnia dzisiejszego. Ale po obejrzeniu filmu zmieniłem zdanie i jednak się do niej przekonałem.

Co do samego filmu – nie będę owijał w bawełnę i zapodam prosty algorytm decyzyjny:

if(widziałeś poprzedniego Bonda) {
if(podobał Ci się poprzedni Bond) {
ten też Ci się spodoba;
} else {
ten też Ci się nie spodoba;
}
} else {
idź, a nuż Ci się spodoba;
}

Generalnie film jest świetny, trzyma poziom poprzedniego, udanie kontynuuje i rozwija jego wątki i utrzymany jest w podobnym klimacie. Jest bardziej brutalny – z Bondem nie pogadasz, bo praktycznie zabija każdego, kogo napotka – ale znamy to choćby z "License to Kill" z Daltonem. Jest też niesforny i urywa się ze smyczy M, ale to też znamy (żeby wspomnieć choćby tylko niesławne "Die Another Day"). I choć elementów stylu Nowego Bonda, zapoczątkowanego przez "Casino Royale" jest tu wiele (absolutny brak gadżetów czy samochód służący li i jedynie jako środek transportu), to jednak "Quantum of Solace" ma przebłyski, świadczące o tym, że niewykluczony jest stopniowy powrót na dawną drogę.

Fabularnie i ciągłościowo – Bond mści się za Vesper i próbuje rozgryźć organizację pana White'a – akcja rozpoczyna się praktycznie dokładnie w momencie, gdzie "Casino Royale" się skończyło. Natomiast końcówka "Quantum…"
jest otwarta – ponoć wersja kinowa została skrócona o minutę, która stanowiła cliffhanger do trzeciej części planowanej trylogii. Reżyser Mark Forster usunął ją, by zostawić twórcy kolejnej części swobodę wyboru – czy będzie chciał kontynuować rozpoczętą linię wydarzeń, czy może zupełnie się od niej odetnie, tak, jak to było w "starej" serii.

Zresztą warto zwrócić uwagę na sam koniec filmu. "Dawne" Bondy zawsze zaczynały się tak samo – białe kółka przesuwają się po ekranie, potem jedno z nich staje się lufą pistoletu, w której widzimy idącego Bonda. Gdy Bond dociera na środek ekranu, strzela w kierunku lufy, która zalewa się krwią, chwieje się i zjeżdża do rogu ekranu. Wszyscy to pamiętamy. "Casino Royale" zmodyfikowało to w sposób, który wywołał u mnie i nadal wywołuje, gdy tylko sobie o tym przypomnę, jęki zachwytu – żadnych białych kółek, tylko pod koniec teasera, czyli sceny przed napisami, widzimy złoczyńcę, który próbuje Bonda zastrzelić, i to z jego lufy widzimy, jak Bond strzela w ekran. Nie jest to już takie umowne i oderwane, jak było dotychczas, tylko zostało w genialny sposób wkomponowane w historię, w fabułę. W "Quantum…" żadnych kółek ani lufy na początku filmu nie mamy, za to pojawiają się na samym końcu, tuż przed napisami, tak samo umowne, jak dawniej. Co to znaczy? Czy następny Bond będzie taki, jak te dwa, czy może bardziej w starym stylu? Czy możemy się przyzwyczajać do Bonda, który nie pije wstrząśniętego-nie-mieszanego Martini i nie przedstawia się znaną formułką "Bond, James Bond", czy też mamy oczekiwać powrotu do dawnej formuły?

Ciekawe to, i trochę niepokojące. Bo mi się nowy Bond podoba. Uważam, że zmiana formuły wyszła serii na dobre, że zmiany są ogólnie pozytywne, i nie należy się z nich wycofywać, tylko iść dalej. Czasy się zmieniły, zmienić się powinien także Agent Jej Królewskiej Mości, a jego nowy imidż jest moim zdaniem bardzo trafny, i jeśli z niej zrezygnują i wrócą do tego, co było wcześniej – to dopiero będzie dla mnie koniec Bonda.

A ci, co marudzą, że dawny był lepszy, niech spróbują oglądnąć "Dr No" albo "Die Another Day" i ani razu nie wybuchnąć śmiechem zażenowania…

4 komentarze:

Unknown pisze...

W porównaniu z Bondem z "Quantum of Solace" ten z "Licence to Kill" był łagodny jak baranek :) No może przesadzam, ale nie bardzo.

Ładnie ilustrują to dwie sceny z nowego filmu:

1) Początek filmu. Widz jeszcze nie bardzo wie o co chodzi, kto? kogo? z kim? i dlaczego? Bond wchodzi do kamienicy, włamuje się do mieszkania, rozgląda się, wyskakuje na niego gościu z nożem, biją się, Bond go zabija, rozgląda się i wychodzi. A widzom nad głowami zapalają się neony, na których świeci się napis: WTF?

2) Bond po wzruszającej scenie, w której jego przyjaciel (tudzież, żeby nie używać szumnych słów współpracownik) umiera w jego ramionach, z kamienną twarzą wrzuca jego jeszcze ciepłe zwłoki do śmietnika, oczywiście nie zapominając przed odejściem zabrać zmarłemu pieniędzy z portfela.

Nikt mi nie wmówi, że takiego Bonda już widzieliśmy. Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że nie spełni się to co mówisz, że dawny wstrząśnięty, nie zmieszany Bond, James Bond już nie wróci. Od obejrzenia Casino Royale podejrzewam, że filmy z Craigiem nie mają na celu stworzyć nowego Bonda, ale pokazać narodziny i ewolucję starego. Według mnie to tylko kwestia czasu, zanim Craig zacznie pić Martini, przedstawiać się w charakterystyczny sposób i kończyć film w ramionach pięknej kobiety.

eXistenZ pisze...

Niech sobie wraca "Bond, James Bond", niech wraca martini wstrząśnięte nie mieszane, niech wraca wianuszek kobiet, ale nie chcę, żeby wróciły gadżety i kompletnie oderwane od rzeczywistości fabuły w stylu "Moonrakera".

"Casino" i "Quantum" są eksperymentami z formą Bonda i ja akurat jestem zdania, że po dwóch wariacjach na temat nie trzeba wracać do tego, co było wsześniej, tylko właśnie eksperymentować dalej. chciałbym, żeby Bond miał kiedyś prawdziwie szpiegowską, a nie tylko sensacyjną fabułę, coś na kształt choćby serii Clancy'ego o Ryanie albo "Spy Game". jakaś zaburzona chronologia albo subiektywne spojrzenie - coś nowego.

mniej więcej tak, jak Randall Munroe, pragnący jakiejś zmiany w komiksach o Garfieldzie: http://xkcd.com/78/

xavex pisze...

a mi się podobał mniej niz poprzedni... i poprawcie mnie (nie jestem jakimś szczególnym bond-specem) ale to chyba pierwszy bond tak wyraźnie nawiązujący do poprzedniego.. może sie myle.. pomijając już takie czepianie się o detale znane z poprzednich bondów (My name is Bond, James Bond) to film generalnie był mniej wstrząśnięty i bardziej zmieszany niż poprzedni.Ale gra aktora mi sie podoba.

eXistenZ pisze...

xaveksie, nie ma Cię co poprawiać, bo słuszność masz absolutną - o czym już pisałem zresztą w notce o reinstalacji bohaterów. Żaden z dawnych Bondów nie sięgał do poprzednich. Były może wzmianki, że "kiedyś tam" Bond wziął ślub albo że "kiedyś tam" walczył z Blofeldem, ale nie była to ciągłość z prawdziwego zdarzenia - a tutaj jak najbardziej. i mi się to podoba.

kontynuując jeszcze temat eksperymentów formalnych - ja na przykład czekam na Bonda pokazanego z czyjegoś innego punktu widzenia - np. książka "Szpieg który mnie kochał" Fleminga została napisana z perspektywy jednej z Bondowskich kobiet. Coś takiego w kinie mogłoby być interesujące.