07 listopada 2007

Szczury w murach, w kuchniach i w kinach

Radosna nowina: byłem w kinie! W sensie, że na czymś nowym, bo w październiku byłem na "Lapucie" Miyazakiego, ale to sie nie do końca liczy, bo ja ten film już widziałem wcześniej. A w zeszłym tygodniu wreszcie udało mi się zebrać i wybrać z dwoma Aniami (Moją Lepszą Połową oraz Szotem) do kina na film "Ratatuj". Był to pierwszy raz, kiedy byłem tak naprawdę w kinie od lipca, kiedy to byłem na piątym "Harrym Potterze" w Bristolu. Prawie cztery miesiące... Tak długiego zastoju w kinowych wyprawach nie miałem od 1999 roku.

Częściowo była to wina mojego braku umiejętności organizowania czasu, ale głównie winę ponosi repertuar kinowy - w zeszłym roku w Anglii chodziłem do kina co weekend, bo ciągle były jakieś ciekawe nowe filmy. W tym roku, prócz Pottera, w wakacje nie było NIC. I to samo po powrocie, i tak ciągnie się to już od trzech miesięcy...

Przeglądając repertuar kinowy na siłę muszę wyszukiwać rzeczy, które chciałbym zobaczyć. Ostatecznie poszedłbym w końcu na trzeciego Shreka, interesuje mnie "Gwiezdny Pył" i "Pora umierać", ale generalnie w kinach jest poruta. Z tego wszystkiego już nawet rozważałem pójście na "Transformersów", ale tylko dlatego, że w recenzji napisali, że to komedia...

Dobra, teraz słówko o szczurku, a potem wracam do tematu poruty.

Pixar rządzi. Już od dobrych dwóch lat przeżywam wstręt do trójwymiarowej animacji, spowodowany przesytem, i kolejne produkcje tego typu schodzą w moich oczach na coraz niższy poziom i coraz mniej ze sobą niosą (szity z rodzaju "Skoku przez płot" albo po prostu brzydkie "Sposoby na rekina"). A jednak każda nowa produkcja Pixara potrafi się przez ten natłok szajsu przebić i zachęcić mnie do poświęcenia jej czasu i uwagi, a co najlepsze - wcale tego później nie żałuję. "Ratatuj" jest kolejnym takim właśnie dziełem Pixara. Choć pierwsza reklamówka, obejrzana rok temu, mnie nie zainteresowała, potem jednak się przekonałem, że chcę to zobaczyć.

Za "Ratatujem" stoi Brad Bird, który wcześniej zrobił jeden z lepszych filmów wytwórni, czyli rewelacyjnych "Iniemamocnych". I choć parę miesięcy wcześniej wytwórnia Aardvark wydała swój film o szczurach ("Wpuszczony w kanał"), "Ratatuj" wydawał się filmem dużo przyjemniejszym i ciekawszym. Poszedłem, obejrzałem i nie zawiodłem się - Pixar trzyma poziom i sprawia, że nie mogę się doczekać kolejnych ich filmów.

A teraz, wracając do tematu poruty, kilka słów o reklamówkach, które widziałem tu i ówdzie:

1. Przed Ratatujem puszczono nam trailer nowego filmu Disneya. Zaczyna sie jak tradycyjna dwuwymiarowa animacja w najlepszym stylu starego Disneya - z królewną śnieżko-śpiącą-jakąśtaminną, z pięknym królewiczem, z wredną starą jędzą, wydaje się, że Disney odbił się od dna i powraca do starych, dobrych swoich tradycji...

...i wtedy animowaną dwuwymiarowo księżniczkę, królewicza i babę jagę wsysa magiczny animowany dwuwymiarowo wir i przenosi ich w inny świat, czyli współczesny Nowy Jork. I właśnie wtedy, gdy wydawało się, że Disney nie może stoczyć się niżej ("Flubber", "Garbi"), oni wydają taki... produkt. Bo przecież filmem tego nie można nazwać. Gówno to będzie tak śmierdzące, że aż to chyba obejrzę, co by móc to wrzucić na jedną półkę z Transformersami, Spidermanami i innymi żałosnymi produkcyjniakami. Oczywiście nie w kinie - nie mam zamiaru na to wydawać ani grosza.

2. Dwa teasery Bee Movie, czyli "Filmu o przczołach" oglądnąłem już dawno temu na Jurassic Punku i zapowiadały się fajnie, gdyż przedstawiały wizję, jak to studio najpierw planowało nakręcić "Film o przczołach" w wersji aktorskiej. Dwa teasery (obejrzyjcie sobie - naprawdę zabawne) zakończone dobrą radą Stevena Spielberga skończyły się decyzją, żeby jednak zrobić (kolejną) trójwymiarową animację. Kolejną, bo po dwóch ciekawych teaserach zobaczyłem w kinie już normalny trailer, i opadły mi ręce - nie będzie to żadna rewelacja, nie będzie to żadne odkrycie, żadna innowacja. Ot, kolejny trójwymiarowy animowany wypełniacz kinowych repertuarów, równie pusty i nie wart zachodu, jak wszystkie żałosne kopie "Gdzie jest Nemo?". Ani to ciekawe, ani zabawne, ani realistyczne (pszczoła romansuje z kobietą, megalol). A potencjał - wydawało się - był.

3. Ostatnią zapowiedzią jest Beowulf, którego zapowiadano już od dawna, a którego trailery już się pojawiły na Jurassic Punku. Obejrzałem je pełen nadziei, a po obejrzeniu nadzieje zastąpiła smutna konstatacja i pytanie: po co w tym filmie w ogóle aktorzy? To już w "Gwiezdnych Wojnach" (nowych) aktorzy z krwi i kości mieli więcej do zagrania, niż w tym sfotoszopowanym dziele, gdzie wśród cyfrowych wnętrz, postaci i efektów gubią sie ludzie. Naprawdę, chyba lepiej by na tym wyszli, gdyby całkowicie ten film zrobili w technologii 3D, jak "Final Fantasy" swego czasu. A tak to nie ma tam klatki, która by nie była wypełniona po brzegi efektami specjalnymi.
Oj, obawy mam poważne co do tego, jak potraktowane zostało to arcydzieło anglosaskiej literatury...

Generalnie - nie jest dobrze. Jeszcze do tego wszystkiego nowy film, jeszcze bardziej wypełniony product placementem niż poprzedni (jest w nim nawet autotematyczny artykuł o tym zjawisku...), który zapowiada premiery, wśród których mrowia (bo listopad jest, a na jesieni premier jest zawsze dużo) interesująca jest jedna ("Nightwatching" Greenawaya), może dwie ("3:10 do Yumy"). Reszta to znowu szity jakich ostatnio, niestety, coraz więcej...

Brak komentarzy: