14 lipca 2009

Gorąco i leniwie, czyli jak było na Krecie

Gorąco i leniwie. Tak właśnie, w skrócie, było ;)

Jakoś tak wyszło, że nie chciało nam się nic zwiedzać (a jest na Krecie co zwiedzać - ruiny pałacu w Knossos, Heraklion, plaża Vai...), zwłaszcza, że wycieczki organizowane przez hotel były potwornie drogie, autobusów jakoś nie mogliśmy rozczaić, a ja nie miałem prawa jazdy, żeby wynająć samochód. Wobec czego już wiemy, że na Kretę kiedyś wrócimy, żeby już porządnie ją zwiedzić. A ten tydzień spędziliśmy na słodkim nieróbstwie, postanowiliśmy się bowiem smażyć na plaży, pływać z morzu, pić drinki z palemką i malować paznokcie...

Mieszkaliśmy w przyjemnym hotelu, podzielonym na dwa budynki, z malutkim basenem o potwornie chlorowanej i zbyt ciepłej wodzie, oraz z pszynymi i obfitymi śniadaniami i obiadokolacjami (bardzo dobrze, że nie mieliśmy all inclusive, bo ci smutni ludzie, którzy mieli, spędzali nad tą sadzawką całe dnie, sącząc piwo i kolę ile wlezie, nie ruszając się nawet tych 70 metrów, które dzieliły nasz od plaży...). Poznaliśmy bardzo miłe polskie małżeństwo (a - jak już pisałęm - Polaków było w Hersonissos odświeżająco mało) oraz dwie barmanki z Estonii, które pracowały w naszej ulubionej przyplażowej knajpce.

Generalnie wyjazd udał nam się znakomicie. Trafiliśmy w świetny moment pod względem klimatycznym - sezon turystyczny wystartował dokładnie w środku naszego pobytu (ceny wzrosły dosłownie z dnia na dzień), a temperatura rosła z każdym dniem - ostatniego było już prawie nie do wytrzymania. Teraz musi tam być piekło, a my ustaliliśmy, że następnym razem musimy ruszyć jeszcze wcześniej.

Wieczorami, po gigantycznych kolacjach, szliśmy na spacer turystyczną i wypełnioną knajpami promenadą tylko na drinki, bo na jedzenie zupełnie nie mieliśmy ochoty. Knajpy dosłowne prześcigały się w promocjach, happy hours i zagagnianiu przechodniów do środka, więc można było popróbować ciekawych napitków.
Mojito, na które trafiliśmy, było okropne, ale za to zakochałem się w Seksie na Plaży (wódka, sok pomarańczowy i grenadyna), który piliśmy w irlandzkim barze Shenanigans, pstrykając fotki świateł miasta, odbijających się w morzu...

Niczego nie żałujemy. Ani lenistwa, ani ominięcia kreteńskich zabytków i cudów natury, ani nawet nie spróbowania czysto greckiej kuchni albo alkoholu. Jedyne, czego może żałuję, to że ani razu nie popływałem w morzu nocą... ale to się jeszcze poprawi, gdy wrócimy tu znów.

Może za rok?

PS. Niedługo zdjęcia na picasie. Stay tuned!

Brak komentarzy: