12 lipca 2009

Atramentowe Serce na papierze i na ekranie

Uczennica Ani poleciła jej książkę "Atramentowe Serce" o człowieku, który potrafił, czytając książki na głos, przenosić ich zawartość do rzeczywistości. Gdy mi o niej opowiadała, skojarzyłem, że raz w Multikinie widziałem plakat filmu "Inkheart", który wyglądał jak reklama jakiejś produkcji fantasy, i skojarzyłem, że to pewnie to samo – że już powstaje jej ekranizacja. Ania zabrała książkę na Kretę, dzięki czemu mogłem ją tam przeczytać.

Choć słowo "przeczytać" jest mało akuratne w tym przypadku – właściwie to ja ją zmęczyłem, bardzo mnie bowiem rozczarowała. Postacie były źle napisane, psychologicznie fałszywe i niespójne – ich cechy zmieniały się zgodnie z tym, co autorce w danej chwili akurat odpowiadało. I nie był to rozwój postaci, bo tego w książce nie uświadczysz (no, może poza ciotką Elinor), tylko tzw. "idiot plot", czyli coś, co ma miejsce, gdy bohaterowie nie zachowują się sensownie, tylko tak, żeby na siłę popchnąć fabułę do przodu. Cała książka sprawiała wrażenie dziesiątej wody po Harrym Potterze, nawet główny Zły – Capricorn – został mocno wystylizowany na Voldemorta (a jego kumpel na Tolkienowskiego Balroga). Szkoda mi tylko postaci Smolipalucha, który się świetnie zapowiadał, ale przez totalny brak rozwoju postaci pozostał mi po nim niesmak.

Po powrocie sprawdziłem, jak się ma sprawa filmu, bo mimo wszystko, czytając miałem wrażenie, że dobry scenarzysta potrafiłby przerobić tę książkę na tyle, żeby coś dobrego z niej wyciągnąć. Miała potencjał i gdyby ją dobrze zaadaptować, coś z tego mogłoby być (tak, jak np. z "Prestiżem" – to, jak z tak kiepskiej książki powstał tak genialny film, dla mnie podchodzi właśnie pod Magię Kina). Poszperałem więc w sieci i okazało się, że film powstał już rok temu. Znalezienie go więc nie stanowiło problemu i właśnie go obejrzałem.

I okazało się, że miałem rację. Za scenariusz zabrał się widocznie ktoś profesjonalny, bo film został w stosunku do swojego pierwowzoru mocno poprawiony. Fabuła została nieznacznie skondensowana, wątki mało lub bez-sensowne zostały albo usunięte, albo poprawione, postacie nabrały barw i dorobiły się trzeciego wymiaru, a nawet pewnej dynamiki (Smolipaluch wreszcie jest sympatyczny, a nawet wzruszający), a całkiem niezła obsada (Paul Bettany, Helen Mirren, Jim Broadbent oraz Andy "Gollum" Serkis jako Capricorn) sprawia, że można je polubić i się nimi przejąć.

Dobrym pomysłem było też większe zastosowanie umiejętności lektorskich głównego bohatera, choć szczerze mówiąc widać stojącą za tym nie tylko pomysłowość scenarzystów, ale też większy budżet, który pozwolił na opłacenie praw autorskich – w książce pojawiają się tylko postacie i elementy z dzieł z domeny publicznej ("Wyspa Skarbów", "Piotruś Pan", "Baśnie Tysiąca i Jednej Nocy"), podczas, gdy przy produkcji dość wysokobudżetowej można było sobie pozwolić na pożyczenie bohaterów także z "Czarnoksiężnika z Krainy Oz" czy "Władcy Pierścieni". Dzięki temu jest także, rzecz jasna, bardziej widowiskowo.

Podsumowując – film się nieźle ogląda, ale raczej nie będzie się chciało do niego wracać. Książki natomiast osobiście nie polecam.

Brak komentarzy: