14 stycznia 2009

...na nowy rok III: Postanowieniowo

Nie robię postanowień noworocznych w wielkich sprawach, bo są one zbyt istotne, żeby je rozgłaszać, a potem czekać, aż ktoś nam je wypomni... Dlatego postanowienia mam małe, ale dla mnie nadal dość istotne.

Mianowicie: oglądać więcej filmów i częściej chodzić do kina.

Serio. For crying out loud, w 2001 roku byłem w kinie 27 razy, i z roku na rok liczba ta systematycznie rosła, aż do rekordu 36 filmów w 2004 albo 2005. Potrafiłem organizować wyjścia spontaniczne z różnymi ekipami, potrafiłem spontanicznie iść sam, późnym wieczorem albo wczesnym popołudniem, na wagarach w liceum albo między zajęciami na studiach. A potem poleciało w dół, w ostatnich latach liczba filmów oglądanych w kinach poleciała na łeb na szyję i w zeszłym, 2008 roku nie wiem, czy byłem w kinie dziesięć razy... ostatnia prosta w postaci "Australii" i "Motyla i Skafandra" w trzy dni przed Sylwestrem poprawiła trochę ten wynik, ale i tak jest, jak na moje możliwości i pragnienia, żałosny.

Dlatego też dzisiaj po wykładzie postanowiłem zacząć moje nowe postanowienie spełniać, i poszedłem do kina na "Pocałunek o północy". Sam. O godzinie 14:55. Co za odmiana...

Sam film - nie wierzcie w teksty, że jest to komedia romantyczna. Nie jest, i jeśli tego się spodziewacie, to się zawiedziecie. Ja na szczęście o tym wiedziałem, wiedziałem na co idę i wyszedłem bardzo zadowolony. Więc nie jest to komedia romantyczna. A co to jest? Znacie nazwiska Richard Linklater i Kevin Smith? I mówię tutaj o tym dobrym Kevinie Smithie, z czasów Trylogii New Jersey, a nie tych szitów, jakie później popełnił. A jeszcze dokładniej - mówię o "Sprzedawcach". Jeśli podobali Wam się "Sprzedawcy" oraz jeśli podobają Wam się chodzono-gadane filmy Linklatera ("Przed Wschodem..." i "...Zachodem Słońca"), to idźcie na "Pocałunek o północy".

Jest to ametykański, przyjemnie niezależny film o amerykańskiej manii, z której ja się właśnie wyleczyłem, mianowicie, że sylwestrowa noc jest jakaś niewiarygodnie ważna i koniecznie musi być spędzona niezapomnianie i w ogóle nie wiadomo jak wspaniale. No, i że koniecznie trzeba mieć kogo pocałować, gdy wybije północ. Ja się z tego wyleczyłem i jest to wspaniałe uczucie, nie musieć podchodzić do tego dnia (bądź też tej nocy) z taką presją.

Życzę tego wszystkim, także bohaterom tego bardzo fajnego filmu, bo dla nich też jest to trochę za duży "big deal" ;)

PS. A w piątek wchodzi "The Day The Earth Stood Still" :D:D:D

Brak komentarzy: