21 stycznia 2009

Hipertrofia czyli przerost...

...w tym wypadku - formy nad treścią.

Dzisiaj znowu próbowałem słuchać nowego, dwupłytowego albumu Comy "Hipertrofia" i po raz kolejny nie dotrwałem nawet do końca płyty numer jeden, tylko przepiąłem się na coś innego (tym razem Beatlesów, a wszystko przez Lucy in the Sky ;).

Niby Coma, ale jednak, jakoś tak... no, nie zachwyca. To mogę powiedzieć o tej płycie. Nie potrafi mnie wciągnąć, przywołać, jakoś wbić mi się w czaszkę. "Nie zachwyca" jest pierwszym, co mi o "Hipertrofii" przychodzi do głowy, ale jak przed chwilą (wyłączając ją na rzecz "Revolvera" kwartetu z Liverpoolu) poddałem to głębszej refleksji, doszedłem do wniosku, że tytuł płyty idealnie oddaje jej problem.

Rogucki poszedł w jakieś dziwne eksperymenty formalno-strukturalne i napakował po 20 kawałków na każdą z płyt, z czego połowa jest piosenkami, a druga połowa to kilkudziesięciosekundowe łączniki pomiędzy nimi. Znam pełno płyt z podobnymi efektami i chwytami, ale zawsze to czemuś służy, a tutaj jakoś nie tylko nie widzę w tym sensu (nie wgłębiałem się jeszcze ani w teksty, ani w koncept), to jeszcze wydaje się być czasem sztuką dla sztuki, a poza tym wiele z tych łączników jest zwyczajnie męczących (cholerny "Stosunek do Służby Wojskowej"). Manewr zmierzający do uciekawienia albo unietypowienia wydawnictwa spalił na manewce i odnosi skutek zniechęcający.

Pewnie jeszcze kiedyś spróbuję, może jakimś pomysłem jest wywalenie z plejlisty łączników i słuchanie samych piosenek, bo te jednak czasem przez mur niechęci się przebijają ("chciałbym homo się stać seksualny..."), ale raczej nie widzę się na koncercie 22 lutego (zwłaszcza, że chyba będę wtedy buszował w sklepach muzycznych i charity shopach na Wyspach ;).

A tymczasem obiecałem komuś zapoznać się z tym, co u Myslovitzów kryje się za radiowo-komercyjną fasadą kawałków dla piszczących nastolatek - spróbowałem niegdyś z Beatlesami i sie opłaciło, a ponoć kwartet (?) z Mysłowic stanowi inspirację nawet dla takich osobistości jak Steven Wilson, więc może rzeczywiście coś w tym jest...

Brak komentarzy: