17 sierpnia 2008

Shopping junkie

To był dobry tydzień :) Siedem nowych pozycji w mojej płytotece. Urodziny to jednak fajna sprawa – dzięki nim obłowiłem się w kilka nowych płyt, które mogę odhaczyć z magicznej listy po lewej.

O "Into the Labirynth" Dead Can Dance od Mojej Lepszej Połowy juz niedawno pisałem, ale z okazji prawie-ćwierćwiecza sprezentowane mi zostały jeszcze dwie płyty:

Karolina i Lucy wręczyły mi "Queen II", z której kupieniem nosiłem się od dawna – druga płyta jest bardzo podobna do pierwszej w nastroju i klimacie, Freddie Mercury śpiewa swoim niepowtarzalnym głosem w utworach miejscami bardzo progresywnych i bardzo zwariowanych, snując cudownie baśniowe historie - "March of the Black Queen", "Ogre Battle" czy genialny "The Fairy Feller's Master Stroke" – przywodzące na myśl choćby przepiękne "My Fairy King" z pierwszej płyty zespołu. A oprócz tego mamy na tej płycie klasyki takie jak "Seven Seas of Rhye" (pierwszy przebój grupy) oraz nastrojowy "White Queen".

A od mojej kuzynki dostałem płytę, którą obydwoje bardzo lubimy – "The City" Vangelisa. Choć w moim przypadku słowa "bardzo lubimy" nie do końca oddaje ogrom mojej miłości, jakim darzę tę najgenialniejszą płytę owego kompozytora. Opisanie jej zasługiwałoby na oddzielną notkę (oddzielnego bloga?), którą nawet kiedyś skomponowałem na rzecz mojego pierwszego, stricte muzycznego blogaska... Tutaj krótko powiem, że artysta, na którego koncie są arcydzieła w stylu muzyki do "Blade Runnera", "Podboju Raju" czy oscarowa ścieżka z "Rydwanów Ognia" osiągnął swoje opus magnum
wydając tą skromną płytę z 1990 roku. Osobiście uważam, że powstała ona w ramach pewnej fascynacji Vangelisa miastem, która pewnie zaczęła się wraz właśnie z pracą nad "Blade Runnerem", a kto wie, może tkwiła w nim już wcześniej... W każdym razie fascynację tą ja sam bardzo podzielam i być może dlatego ta płyta tak niesamowicie do mnie trafiła... W każdym razie "Nerve Centre" jest jego najlepszym utworem, a ja bym dał każde pieniądze, żeby zobaczyć, jak jakiś rockowy zespół gra ten kawałek na żywo na jakimś koncercie.

Ale oprócz płyt, które zostały mi sprezentowane (za co raz jeszcze moim drogim dziewczynom bardzo dziękuję :) dopadło mnie automatyczne wyszukiwanie aukcji na Allegro. Widzicie, w celu skompletowania płytoteki kazałem się informować Allegro o nowych aukcjach z paroma słowami kluczowymi (np. tesco value czy madrugada). No i się pojawiło kilka, wobec czego za świetną cenę zakupiłem "The Deep End", najnowszą (2005 rok) płytę Najlepszego Zespołu Świata, jakim jest norweska grupa Madrugada (poprawka – kilka miesięcy temu Madrugada wydała nowy album pod tytułem "Madrugada"). O Madrugadzie jeszcze kiedyś napiszę.

Ale koleś, a właściwie sklep, który to sprzedawał, oferował bardzo fajne warunki wysyłki do czterech płyt, więc postanowiłem popatrzeć, co tam jeszcze ma ciekawego... i to był błąd. Bardzo długo trwało, zanim z tych wszystkich interesujących rzeczy wybrałem trzy, ale w końcu mi się to udało. Są to:

Yes "Time and a Word", druga, rewelacyjna płyta grupy, nagrana w 1970 roku z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. Składa się częściowo z utworów nie autorstwa Yesów, ale w świetnej aranżacji (potężny otwierający "No Opportunity Necessary, No Experience Needed" i przepiękny "Everydays"), ale także z ich oryginalnych kawałków (świetny "Then" i tytułowy "Time and a Word"). Generalnie – płyta fantastyczna.

Yes "Drama" z 1980 roku, jedyny album Yesa bez wokalu Andersona, a choć koleś, który go zastępuje, bardzo się stara do niego upodobnić, nie dorasta mu do pięt. Co nie zmienia faktu, że płyta jest bardzo fajna i zawiera naprawdę świetne piosenki – otwierający, monumentalny "Machine Messiah", klimatyczny i deuseksowy "Run Through The Light" i dość charakterystyczny kawałek "Into the Lens", z którego Niedźwiedzki pożyczył na swoją listę przebojów dżingielek oznaczający muzyczną premierę (to takie "trdr-trdr-trdr").

I na koniec składankę "Singles" zespołu Aphrodite's Child. Jest to zespół, w którym pod koniec lat 60-tych grał Vangelis, zanim zaczął karierę solową, a śpiewał w nim Demis Roussos. Zespół wydał trzy płyty, w tym dwupłytowy psychodeliczny koncept-album "666", który akurat zdobyć było dość łatwo, bo jest dość popularny, ale te pierwsze dwa są nie do zdobycia, a szkoda, bo są RE-WE-LA-CYJ-NE. Ale zamiast tego znalazłem właśnie rzeczoną składankę "Singles", której tytuł nie całkiem oddaje zawartość, bo nie zawiera ona singli, tylko – uwaga – WSZYSTKIE utwory z ich pierwszych dwóch płyt oraz mnóstwo, mnóstwo dodatków, b-sideów, wersji radiowych i singlowych wielu utworów, o których nawet nie słyszałem. Więc naprawdę gratka.

Najgorsze, że koleś ma jeszcze w ofercie kilka ciekawych wydawnictw (np. "Nightfall in Middle-Earth" Blind Guardiana) i nie wiem, czy jeszcze do niego nie wrócę. Ale tymczasem – mam się czym cieszyć :)

Dziękuję Ani, mojej kuzynce Ani, Karolinie i Łucji raz jeszcze.

Dziękuję też wszystkim obecnym na urodzinach za świetną zabawę, kupę śmiechu, miłe towarzystwo i dużo dobrego wina :)

Brak komentarzy: