17 listopada 2013

"Człowiek ze Stali", czyli czy złe recenzje mogą uczynić film dobrym

Właśnie obejrzałem "Man of Steel", czyli nowy gritty reboot historii o Supermanie, na który obowiązkowo przyszła pora po wszystkich poprzednich gritty rebootach innych znanych i lubianych postaci popkultury (Batman i James Bond przede wszystkim).

Film dostarczył nam wymarzony w tej sytuacji duet: scenarzysta Christopher Nolan, który wcześniej jako reżyser i scenarzysta odkurzył Batmana w bardzo dobrym "Batman Begins" i genialnym "The Dark Knight" (szkoda tylko, że zakończył trylogię rozczarowującym "The Dark Knight Rises") i reżyserk Zack Snyder, który "300" i genialnymi* "Watchmenami" udowodnił, że jak nikt potrafi ekranizować komiksy. Taki duet bardzo dużo obiecywał.

Jednak po premierze wszelkie recenzje, na które trafiałem (uściślę: amerykańskie wideorecenzje autorstwa ludzi, którzy wychowali się na komiksach o superbohaterach) okazywały się dla filmu miażdżące, a filmowi żartownisie w stylu The Editing Room, How It Should Have Ended czy Honest Trailers nie pozostawili na filmie suchej nitki. Dlatego też postanowiłem nie iść na niego do kina i dopiero teraz zobaczyłem go w domu.

I muszę przyznać, że to jest kolejny dowód na to, że im mniej się słyszy o filmie przed jego obejrzeniem, tym czystsza będzie jego ocena, bo gdy słyszy się jakiekolwiek opinie, zawsze to jakoś na nasz odbiór jakoś wpływa. Gdy słyszymy same superlatywy i spodziewamy się nie-wiadomo-czego, łatwo się rozczarować, a gdy na wstępie spodziewamy się rozczarowania - możemy się pozytywnie zaskoczyć (tak, jak ja niedawno "Atlasem Chmur"). Tutaj był podobnie - po wszystkich tych recenzjach i opiniach nie spodziewałem się za wiele, i może właśnie dlatego film mi się naprawdę podobał.

Daleko mu do gritty rebootów Bonda czy Batmana, ma swoje problemy (choć nie zgadzam się z częścią zarzutów, jakie mu stawiali wszyscy cytowani recenzenci), ale zły nie jest. A na pewno jest lepszy niż ostatni z Batmanów Nolana, przykro mi. I tutaj kolejna refleksja - niestety, z takimi filmami jak te o Batmanie czy Supermanie naprawdę trudno uniknąć jakichkolwiek informacji i ciężko nie wyrobić sobie nastawienia w ten czy inny sposób. Nawet, jeśli uda się uniknąć wszelkich recenzji, same trailery potrafią wiele obiecać, i to też zaburza odbiór. Dlatego właśnie rozczarowanie "The Dark Knight Rises" było tak silne, bo trailery obiecywały bardzo wiele. Trailery "Man of Steel" traktowałem z dużym dystansem, co w połączeniu z miażdżącymi recenzjami obniżyły moje oczekiwania tak bardzo, że ostatecznie film mi się po prostu podobał. Był świetny wizualnie, wciągający i po prostu dobrze spędziłem czas. Według mojej Zrewidowanej Skali Ocen przyznaję mu mocne 5/10 ("czas stracony z przyjemnością").

Uważny widz dostrzeże w filmie przygotowania wytwórni do filmu o Justice League, czyli zjednoczonej grupie superbohaterów z komiksowej stajni DC (Superman, Batman, Wonder Woman, nie wiem, kto jeszcze), który ma być odpowiedzią na wszystkie filmy o Avengersach. Pomiędzy bolesnym product placementem telefonów Nokii, aparatów Nikon, sklepów Sears i restauracji IHOP dostrzec można także cysterny Lexcorpu (Lex Luthor to arcynemezis Supermana) i satelitę Wayne Enterprises (Bruce Wayne to Batman). Czekamy więc, jaki będzie pierwszy wspólny film Człowieka ze Stali i Mrocznego Rycerza, którego - według najnowszych doniesień - ma zagrać Ben Affleck.


* żeby nie było, że nadużywam tego słowa, spieszę wyjaśnić - zarówno "Dark Knight" jak i "Watchmen" są absolutnie rewelacyjne. Gdyby je porównać, każdy wygrywa w swojej kategorii: "Watchmen" jest lepszym filmem komiksowym, "Dark Knight" jest lepszym filmem w ogóle.

1 komentarz:

Max pisze...

Ło stary, zrobiłem Ci suba jakoś 4 lata temu gdy przechodziłeś na angielski, teraz wchodzę i patrzę że coś się dzieje :) pozdro