25 lutego 2009

Wielki Sen Pana Sundersa

Dorwałem wreszcie nową płytę Millenium, "Numbers and the Big Dream of Mr Sunders" w oryginale, więc wreszcie mogłem zagłębić się w teksty i koncept, i o ile – jak juz pisałem jakiś czas temu – muzycznie jestem płytą zachwycony, to jednak teksty wywołały reakcję meh.

No bo co się okazało – myślałem, że płyta opisze historię pana Sundersa o tym, co to on zrobi z ogromną wygraną na loterii. W sensie – co też zrobi on z tą kasą naprawdę i jak szczęśliwy (bądź nie, co bardziej prawdopodobne) będzie po podjęciu takiej decyzji. A tu trochę lipa, bo okazuje się, że pan Sunders miał więcej niż jeden sen.

W pierwszym faktycznie, przyśniły mu się numery, ale w drugim – po odebraniu wygranej (10 milionów dolarów) – śni o zakupieniu za tą kwotę magicznego kamyczka ("Wishmaker"), który spełnia życzenia. A życzeniami tymi jest, po kolei, być Prezydentem Wszystkich Ludzi, być wielką gwiazdą, być na powrót dzieckiem, mieć rodzinę (i wynikający z tego atak serca), pogadać z obcymi i wreszcie – pomagać chorym, biednym i potrzebującym.

Krótko mówiąc – spodziewałem się czegoś więcej. Czegoś bardziej przyziemnego, bardziej ludzkiego, bardziej realnego. Kramarski, autor tekstów i konceptu, znowu uniósł się odrobinę za wysoko i za bardzo oddalił od realizmu – Daniel Sunders z "Vocandy" był japiszonem, bogaczem i snobem, który trafił na sąd półostateczny, na którym rozwodził się nad swoją miłością do pieniędzy i wszystkim, co łatwe, jak się ma kasę, po czym nagle, w przeciągu jednej piosenki, się nawrócił i dostał drugą szansę. Jego brat, Adrian z "Interdead" w ciągu jednej nocy styka się ze wszystkimi po kolei zagrożeniami życia wirtualnego, w oderwaniu od życia prawdziwego. Historia trzeciego z braci Sundersów jest równie po łebkach i na skróty potraktowana. Ileż przyjemniej słuchałoby się historii prawdziwej, wzlotów i upadków człowieka, który wygrał dużą kasę, która jednak okazała się bardziej przekleństwem niż zbawieniem?

Jako przykład nasuwa się Hugo Reyes z "Losta". A idąc dalej w przykłady, w nocy przed wyjazdem do Anglii tydzień temu, gdy byłem świeżo po lekturze nowego odcinka tego najlepszego z seriali, oraz gdy do snu przygrywała mi właśnie rzeczona płyta Millenium, mnie samemu przyśniła się fabuła, inspirowana elementami tych historii, a jednak jeszcze inna.

Jak zwykle z moimi filmowymi snami bywa, nie wiem już, co było we śnie oryginalnie, co sie dopisało w pół-śnie, a co dopisałem już w pełni świadomie, na jawie. Generalnie wyobraźmy sobie człowieka, niech będzie to jakiś pan Marian Kowalski, typowy everyman, niespecjalnie przystojny ani wyłamujący się z otoczenia, powiedzmy, księgowy, może jakiś szeregowy informatyk. Kowalskiemu też przyśniły się numerki i on także postanawia je postawić w lotka. Ale, w przeciwieństwie do Hurleya oraz Sundersa, nie wygrywa od razu, a gdy już wygrywa – po paru tygodniach, może miesiącach obstawiania – to też nie jest to szóstka, nie jest to 150 milionów, ani nawet 10. Trafia piątkę i wygrywa jakąś tam niezłą kasę, powiedzmy, 100 tysięcy. I, oczywiście, ta wygrana wcale mu szczęścia nie przynosi.

Niech pan Kowalski coś spróbuje z nią zrobić, niech mu ta kasa trochę uderzy do głowy, ale niech mimo wszystko, w ostatecznym rozrachunku mu szczęścia nie przyniesie. Ale niech z numerami stanie się coś jeszcze – niech Kowalski pozna dziewczynę z datą urodzenia, składającą się z numerów ze snu. Niech te same numery będą też w jej numerze telefonu albo mieszkania. Ale też – niech to wszystko będzie ciągle w granicach wiarygodności (znam osoby, które zaszyły swoją datę urodzenia w numerze telefonu, żeby łatwiej zapamiętać – niech dziewczyna Kowalskiego też będzie taką osobą). I – co najważniejsze – niech Kowalski pozna ją niezależnie od swojej wygranej.

Taką historię – o numerach, które pojawią się we śnie by przynieść śniącemu szczęście, ale nie jako recepta na wygraną w totka – chciałbym usłyszeć albo zobaczyć.

Brak komentarzy: